Strona:Żywe kamienie.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kuglcami i gadkarzem na rynku cieszą, naszym gęślom cóż to zostawili dzisiaj?... Owo żakom grodzkim języki w gębach rozwiązywać, zanim się w tych głowach myśli nawiązały, i mieszczki gzić! — Powiedzmyż to sobie raz, panowie..!“
Milczeli żonglerzy, nieufnym zezem spozierając na goliarda. Więc on jakoś smętnie opuścił oczy, w ziemię je wbił i gada jakby do siebie już tylko.
„Zepchnęły nas czasy na rynki, między te mieszczany, gorzej niż oziębłe, bo pełne niemej przedrwiny ze wszystkiego, co nie jest z ich trybu powszedniości. Na schyłek nam pono idzie, towarzysze! Jakby nie wszystkie trzy Parki żywota były już z nami. Bo prawdziwie, po tych włóczęgach dziś naszych z grodu do grodu, wałęsa się z nami ta jedna już tylko: Lachesis, zalotnica-żebraczka, obracająca koło rybałtowych dni! — I to powiedzmy sobie wreszcie w oczy, panowie..!“
Goliardowe słowo spadało bo zawsze między ludzi jak młot, na wstrząśnienie myśli i serc oburzenie. Ale tego było dziś nad miarę wszelką! Żachną się zgodnie żonglerzy:
„Pychy nazbyt wiele ma w sobie ta żebraczka twoja.“
„A znasz ty, laiku jeden i drugi, ostatnią tarczę oświeconych?!... Korny będę jak pies, przed czem mi dusza pokorę nakaże.“
„Więc idź do kościoła.“
„Pójdę!...“