Strona:Żywe kamienie.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wedle żonglerowych opowieści o Parsifalowej zbroi. I znalazł się przecie taki, który ją kupił!... Pewnie zapatrzył się był on rycerz w moje wrota kościoła, na których zdziałałem wszystkie klęski rodzaju człeczego, od wygnania z raju począwszy, a skończyłem ostatnią nadzieją człowieczeństwa, wedle wierzeń moich... Za sprawą tej zbroi zakupionej wszczęła się wczoraj ona bitka na ulicach i u grodu bram. Stąd i moje dziś guzy i rany na łbie. Nie żałuję... Ucieleśniły się spiże moje: wyruszyły z kościoła wrót na nowe szukanie Graala... Płone było o nim słowo żonglerów, nie wskrzesiły go w życiu i poetów gęśle: — posąg jeno ze spiżu budzi przeszłości wielkie i wyprowadza w życie bohatery, jak z kościoła bram. I rozwala wszystkie mury zniewolenia, a zacieśnień żywota naszego... My to jedynie zdziaływać potrafimy, żywych kamieni i śpiżów mistrze. Bowiem sztuka nasza jest służką nieśmiertelności!“
Nie podobało się gościowi słowo chyba ostatnie bo tak zachrząchał i wstrząsnął się raptownie, jakby pod chłodu skądciś zawiewem nagłym. I zębami nawet kłapnął pod tym ziąbem, niewiada skąd.
Aż płatnerz zapalił czemprędzej lampę na stole; — zawszeć jaśniej nieco: widać przynajmniej, z kim się gada. Ale gdy wprzódy, w czerwonym blasku kuźnicowych żużli, tak błyszczały, zda się, tamte źrenice za krzyżową larwą, — teraz, w skośnem, a rdzawem świetle oliwnicy, zgasły jakby te oczy zupełnie. I widzą się w tej chwili na kształt dwóch jam czarnych.