Strona:Żywe kamienie.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z gliny lepionych, których tu nie brak wokół, nie rozeznasz wcale, bo płachtami przykryte, — dla nagości niesromnej? czy dla kacerstwa może, zatajonego w ich wyobrażeniu? — niewiedzieć!..
Gospodarz, jakby odgadując zdziwienie nawet pod tą larwą krzyżową na licu człeka, przyprowadzonego tu z ulicy, powiada od proga:
„Zdumiewają zawsze grodzian te kształty u mnie oglądane. Rzeką: czarodzieja jaskinia, w której wykuwają się postaci wyższego piękna i okrutniejszej mocy, niźli w życiu... Dawniej, gdy kościół budowano w grodzie, jam cały — duszą i dniami wszystkiemi, — był przy tej robocie. Dzisiaj, jam za dnia płatnerz, zbrojmistrz pański, by owo kęs chleba do gęby mieć. Temi czasy, jakie w grodzie naszym nastały, jam nocą już tylko sobą i dawny: — Bożego Domu kowal, żywych spiżów mistrz!“
Co mówiąc, usadzał gościa w głębokiem krześle u stołu, — a godnie: na ręczniku podesłanym. Zaczem dobył z puzdra dwa szacowne puhary; przetarł je, wydmuchał, jak trzeba, i napełnił winem ze dzbana.
„Na goliarda... — mówi siadając naprzeciw, — na wędrownego poety wspomnienie!“
Trącą się, brzękną szklenicami.
I piją pod rozdzwon ten.
Gość imał się czarki przez rękaw przydługi, — garścią czarną. Skrzywił się na to płatnerz, widząc, że gbura snadź do się zaprosił. Więc pijąc, wyziera ku niemu niechętnym zezem przez kielicha szkło.