Strona:Żywe kamienie.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ciemnych gdzieś kątach wyczekiwać duchów nawiedzin?!... Franciszkanin że ty?!... Nie radość jasną przychylać światu? — lecz zaświaty kusić? lęk i grozą rozczyniać w ponurej ciekawości żądz?!... Bo z żądz zatajonych rodzą się w zwidzeniach wszystkie duchy, widma i upiory! — A gdy się te błota w gromadach całych wzburzą, wonczas na złych miejscach schadzek tych dusz obłędliwych, — wierę, — nawet ogień i siarka buchać poczną! Wonczas, — wierę, — nastaną i sabaty... Ale tymczasem nasz duch, — Franciszkanów! — dzierży władzę nad duszami świata! I nie dał jej sobie jeszcze wydrzeć mnichom czarnym!... Więc sabatów niema, — wiedz!“
Brat furtjan na klęczkach wyciąga już tylko niemo ręce obie na przebłaganie ojcowego gniewu. Ale przebłagać nie zdołał:
„Nie igrców przemoc wywlokła cię tam, — za granicę, — nie ich prośby nawet, lecz własna twa ciekawość... Wyznaj mi natychmiast grzech swój!“
Mnich w piersi się bije, aż huczy w celi:
„Rzekłeś ojcze!“...
„Jaka dusza, takie i widzenie. Nie inne ponoć i świadczenie. Opowieściom twym wierzyć nie raczę! Nie targnął się na swe życie ten, kto wyśpiewał o Sądzie Ostatecznym pieśń oną, która wstrząsa kościołami świata... A to jedno, bracie furtjanie, waży przed Nią — (przeor wskazał na obraz u klęcznika) — może więcej niźli moje i twoje życie!“