Strona:Żywe kamienie.djvu/380

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zciszeniu rychłem zapalało się znów widzenie obrazu tego.
Aż objęło go całkiem.


Marzy się ogrodnikowi kwiat Boga samego: kielich łez i uśmiechów które nieba sięgły, korona wszelkiego piękna, jakie być może: żywe po wieki źródło rozradowania świata...
I jawi mu się tą cichą Postacią, która strzeże od złego granicy klasztornej.
Nie w purpurze i złota glorji wyjawia się myślom z żywego kamienia, lecz w modrościach niezabudek u strugi i w jaśminowych aż zapachach bieli. Widzi mnich: — z kamiennej prawie surowości dziewiczych kształtów to miękkie wychylenie szyi, na matczynego uśmiechu smęt i łagodność błogosławienia. Z jej objęć wyrywa się ramionami ku ludziom całe to radosne ciałko dzieciny: — joculatory idą!...
Więc się wokół Matki i Syna czyni natłok główek ciekawych: wszystkie te panie widziane — tam, w piekarni! — tu się nagle zgarniają, — na obraz, — w całej sile przypomnienia. „A nie będzie w tem grzechu żadnego, — odpychał mnich czemprędzej wątpienia wszelkie, — bo nie urodą anioły przewyższają piękne na świecie kobiety, lecz szczęśliwością niebieską“. Tak też namaluje one panie wszystkie: za anioły u niebieskiego tronu.