Przejdź do zawartości

Strona:Żywe kamienie.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sarka starzec w brodę nad grubością materjalnych doznań i widzeń śród dusz prostaczych.
„Nigdy!“ — biada tymczasem mnich z tępym uporem smutku.
Uderzy przeor pięścią w stół.
„Nie powiadaj w tych rzeczach „nigdy“, bo to jest bluźnierstwo wobec Ducha!... Nie mnich lichy i pospolicie w myślach swych grzeszny staje tu nad księgą, lecz wyzierający z doznań człek wnętrzny, który się w nas odnawia ,ode dnia do dnia‘, powiada Paweł... I to jedyne duszy doznanie, a cud prawy: — Ducha cud!“
Spostrzega jednak starzec mądry, że nie poradzi gniewem z tą w korności zatajoną przekorą mnicha. Więc zejść mu każe z oczu, — niech omięknie w pacierzach samotnych. Już drzwi celi przed nim otwiera.
A ze wzniesionym palcem powiada mu ku przestrodze ostatniej:
„Zapamiętaj i to jeszcze, bracie Łukaszu! — pogańska żądza doskonałości w kunszcie czyni serce bezpłodnem.“


Jakby te mroki klasztornych korytarzy wystąpiły za bratem Łukaszem i na słoneczne ścieżki ogrodu. W kapturze na oczach, z dłońmi w rękawach, kroczył chmurnie po ścieżkach.
Omierzły mu pędzle i farby własne po ujrzeniu tamtego obrazu; obrzydło to czynienie powszednie