Strona:Żywe kamienie.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

purpurę, które od łokcia ku jej stopom zwisały. Pod nią murów i skały przepaść ciemna — na orli wzlot, nad nią już tylko nieba błękit przesłoneczny.
Targnęła się dłoń rycerza, kędy rwały się jego oczy: koń posłuszny w rzekę schodzi i w nazbrojnej ciężkiej kapie jak czerwona łódź wnet płynie. Pod lecących mew pokrzykiem przypływ morza w rzekę bije. Spływa wielki wał zielony, w górę wznosi jeźdźca z koniem, w dół ich miecie i zabiera. — Wielki głód jest zapatrzenia, gdy tęsknota go przedłuży.
Zratowano jednak pana.
Już nic dnia tego nie bawiło pani: ciągle widzi tonącego i ratunku w myślach woła. Tak się błąka przez dzień cały, wlokąc po komnatach te podrękawy długie, niczem skrzydła spętanego ptaka. Książę dworak pilnie baczy i pod wieczór tak zagada:
„Królowo, rycerz w czarnej zbroi, który rankiem pod twem wejrzeniem tonął, snadź śmierci szuka. Ledwie zwiedział się na mieście o wielkoludach onych, którzy twoje, pani, pustoszą krainy i porywają twych ludzi, ruszył z miejsca ku ich jaskini. A nie powracał stamtąd żaden śmiały.“
Zagadnie go pani przez ramię: „Czemużeście go puścili?“
Kłania się książę w pas i krzyżuje na piersiach ramiona: — „Śmiertelną żądzę chwały rozpala w sercach włócznia pani Wenus, gdy z wysoka ugodzi.“
Wyprostuje pani nagle szyję i krótkiem spojrzeniem odrzuci dworaka od się precz. Kłania się książę jeszcze głębiej i cofa tyłem ku drzwiom.