Strona:Żywe kamienie.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewczyną i szukać jej w milczeniu, by nie nawoływać głosem, — łatwo wywołać co w takiem miejscu niedobrem.
Uchylił wreszcie nawisłą zasłonę bluszczu. Patrzy, — stoi dziewka jak ta Ewa pod jabłonią: golusieńka na całem ciele, nawet przyrodzenia żadną gałązką u bioder nie przysłania. Tylko za jabłko pierś własną w dłoni waży. I, wygięta skrętnie, przypatruje się biodru i nodze swojej.
„Sprośna ty!.. Oto, nad czem przycichła nareszcie.“
Za całą odpowiedź wskaże mu przed się. O mur wsparta stoi oto pochyle jakowaś postać w kamieniu o odbitej głowie i strzaskanych stopach. W biodrach ma takie właśnie wygięcie, jakby pod własne spojrzenie wystawiała się ciałem.
„Nimfa!“ — naszeptuje dziewczyna.
„Sprośna ty!“ — zgromi ją po raz wtóry. A jednak wielkie zdumienie objęło go,
I, odwróciwszy się od ciała niesromnej dziewki, zapatrzył się w kamień żywy. Tuż podle, we wnęce muru, dostrzega jakby podstawę tej figury; na niej dzban zdziałany w marmurze i stopy przyrosłe do cokołu. Poniżej widać zatarte w kamieniu głoski. Rzuci się ku nim klerk, pisma starego zawsze chciwy. Zna dziewczyna tę żarliwość jego w odczytywaniu starego pisma na zmurszałych przy drodze kamieniach lub na głazach, wmurowanych w bramę niejednego grodu.