Strona:Żywe kamienie.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I dla przerwania ostatecznego spraw tamtych, sięgnął znów po księgę, odłożoną przed chwilą na bok.
„Wiedzże tedy, bracie, nieco więcej bodaj o tem, co-ć ostatnio musnęło ucho na gościńcu i z czem do mnie tu przybiegłeś: — gdy twe rojenia, napoły płone, Pitagor po piekle i czyscu wodził, — dopełnieniom tamtego przodował Wirgil, zatrzymując się również u wrót niebieskich. W niebo wiodła mistrza cnotliwa pani Beatrice.“
Bratu Łukaszowi wypadły w tej chwili pędzle z rąk; dłonie same złożyły mu się przy ustach:
„Oby między święte policzona była!..“
Gdy z poprzednich słów przeora wiało nań ziąbem i ponurością, zdało mu się teraz, jak gdyby ciepły promień słońca weń uderzył. Więc się zapamiętał, ubłożył w tem zamyśleniu: „Oby między święte policzona była, skoro duszy ludzkiej za żywa raju doznać...“
Nie pochwalił wcale tej pobożności przeor stary, bo wystawił palec i karci go surowo:
„Nakazałem ci, bracie Łukaszu, milczenie w mowie innej nad pędzle i farby! Słowo zostaw oświeconym.“
Sam zasię przysiadł się do goliarda, na skrzynię. Zwaśnionych klerków pogodziła księga. Pochylają kaptury nad jej kartami: na głos czytają, a pilnie. Czasami się prostują, odsuną od siebie na skrzyni, w oczy sobie popatrzą: zachwycają się społem, by tem gwałtowniej pochylić się, na tem gorliwsze czytanie. Cieszą się oświeceni nową karmią ducha.
Goliardowi żyły nabrzmiewają na skroniach, a pod oczyma zapalają się rumieńce gorączki. Zasię