Strona:Żywe kamienie.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myśli przewodem, bo go i Ziemia Święta nie Kalwarją już nęci, a pysznemi kolory — na sycenie oczu, na spysznienie dłoni. Oto wiodą go pod ramiona i wloką w miesięczne tonie, ni te topielice w wodę, one dwie: pogańskie boginie tułactwa, a panie świata kolorów: Singunt, wędrownica gościńców, i jej towarzysza Saga, wielewiedząca opowiadaczka!..
Krętym wężem pnie się a wybiela na podgórzu droga daleka, i urywa na szczycie w łęku między borami. Zastawia te wrota leśne wielka tarcza księżyca. Widmowo pomykają się ku niej na ostatnim już skręcie drogi obaj błędni rycerze na jednym koniu; płoną koncerze wzniesione. Nie zatrzymuje się to widmo na przełęczy, — a sunie wprost w banię ognistą...
Tak wpada w ogień, powiadają, ptak Feniks w polocie przeobrażeń.
Rychło patrzeć, a tarcza miesięczna podejmie się z nimi wyżej — między gwiazdy.

Tak igrce i żaki, za przewodem rycerzy błędnych, wyruszyli na szukanie Graala.


KONIEC TOMU PIERWSZEGO.