Strona:Żywe kamienie.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzwonu?! Prawdę-ż okrakiwali dominikanie, że z wagantami o samo nawiedziło gród, wysyłało tej nocy swe bezszelestne gońce za duszami, a teraz zdzwania je wszystkie?! Bo nie na gaszenie pożaru odezwał się dzwon, lecz jakby tym ptakom wędrownym na zerwanie się z grodu.
Tam, w oddali, dach przed chwilą zawalony objąły widać, płomienie, — bo łuna pożogi znowuż zadrgała nad miastem grozą czerwoną. A gwałtowny jej rozbłysk na murze, tuż przed oczyma mnicha, otrząsł go znów całem ciałem.
Frate! nie jestże wędrowny i zakon twój w założeniu świętego? Nie wędrujesz-że ty sam nieustannie w rojeniach swoich? Wszakże dziś jeszcze u kramu i chorągwi korzennego kupca rwałeś się duszą pod wachlarzowe drzewa, na których ptaki rajskie śpiewają Alleluja srebrnemi chóry?“
„Oo! z czystem sercem chadzałem ja wtedy! Żartkie wonie, bijące z juków korzennego kupca, upoiły mnie tęsknotą ku onym krainom, kędy wszystko jest piękniejsze, dla bliskości Jezusowego grobu.“
„Mnichu! — najbielszą lilią pod twoim pędzlem, każdą postacią anioła, jego skrzydeł piórem każdem, tęskni w tobie sztuka twoja ku doczesności. I w tem jest twych jasnych obrazków rzewność cała — nawet dla przeora, który ze łzami w oczach zawsze je wychwala... Nad przeorową księgą, przy pędzlach i farbach twoich, wyhodowałeś w sobie zarzewie i karm cielesnego ognia: twą nieukojoną tęsknotę za barwami świata! Tem żarliwiej ten pożąda i kocha, kto