Strona:Żywe kamienie.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Z

Za ciemnemi basztami grodu czernił się pod gwiazdy ogrom kościoła. Rzekniesz, z dwóch szczytów tej góry, z wieżyc obu, rozpostarł się płaszcz nocy i, skrajem o mury miejskie za nieboskłon wsparty, nakrył gród topielą granatu i złotemi gwiazdy, — duszom na schron bezpieczny, snom nawet człeczym za kopułę uciszeń.

Odpustową bo porą nagęściło się w mieście ludu co niemiara — z za murów, z wszelakich oddali. I naniosło niepokojów z szerokiego świata. Ochraniał ludzi kościół płaszczem grodzkiego widnokręgu, usypiały głuche rogi stróżów i te ich basowe nucenia, błogosławiące ciszę i spokój dusz.
A jednak tu i owdzie wychylała się z okna głowa bezsenna. Gdzie spojrzy, dachów płachy i granie w ciemnościach zadrzemania; wyżej już tylko złote oczy powietrznej głębiny nad bezkresem świata.
Urzekło dziś tęsknotą niejednego człeka, zatargało niejednym łańcuchem. Rwą się w światy niestatki młode i złu duszę zaprzedać gotowe — byle