Strona:Żywe kamienie.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

całej. Nad te towarzysze, zamienione jakby zaklęciem w gbury i zbóje, bliższe mu były w onym zamęcie tamte stworzenia — jednakową pobudliwością ciał czujnych, chyżych i bez statku. Bo wręcz w ciało samo gędźca uderzała osobliwość tej chwili — rytmami muzyki: to okrutnie srogiej, to znów tak dziarsko ochoczej, że aż tanecznej prawie. Jakby on sam smyczkiem gęślowym był, rzucanym o napięte struny porywu i szału gromady całej.
„Hej, za dobosza chyba przed wami pokroczę, — bo mi świat cały nowem tętnem w żyłach gra i tańczy — hej! werble szaleństwa i nadziei waszych!“
A zwróciwszy na siebie uwagę towarzyszy, wraz kugla jakby przed oczyma im wywinie.
„I powiodę was — za rycerza przewodem — już wiem gdzie... (wesołka łapą kreśli coś ku górze)... kędy się ta droga mleczna z gościńcem ku Zamorzu zbiega. — Tam... znajdziecie niechybnie!“
Sarkną, pluną nań nieomal.
A on jakby w skrusze nagłej dopada na klęczkach rycerza, przytula się do tej jego łydki w kolczudze. I całuje w nakolenicy blach.
„Kocham cię, panie, z czcią lękliwą, jak niegdyś tę nogę ojca, gdym pełzać zaledwie po podłodze potrafił. Ale...“
Tu począł odsuwać się od niego po ziemi:
„Ale djabła igrcowego we mnie śmieszy twoja wiara!“
By nie okazać, nielicującego zgoła rycerzowi, gniewu na wesołka, zatrzaśnie pan wyzier przyłbicy.