Strona:Żywe kamienie.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na łańcuchu trzyma i prowadzi przez życie. I przeklinał w duchu igrę wszelką. Bo każda, nawet żonglerów i goliardów sztuka, wydała mu się teraz takim łańcuchem zniewolenia w tej doli na opak: że nie poskramiacz bestyę, lecz ona jego oprowadza przez życie — ludziom na pokaz, — póki wszystkich sił z człeka nie wytarga...
Nagle on łańcucha koniec z garści swej rzuca niedźwiednik bestyi na głowę; kołpak swój o ziemię ciśnie z pasyą i z jeszcze większą, nie wiada po co, przydeptuje go potem. Zdawaćby się mogło, że człek zrywa z siebie wszelkie więzy doli, wszystko, co na nim cięży z dni konieczności, bo nawet i tę czapę z głowy. Nagą wolą ku czemuś tu się zgłasza, sobą, — człowiekiem.
„Bierz mnie dolo gromadzka!..“
I dobywając gdzieś z pod bierwion u pieca toporzysko jakoweś, krzyczy całkiem niepotrzebnie:
„Dajże mi który siekirę jaką!“
Ze wszystkich końców i zakamarków gospody znoszono tymczasem w zarojeniu mrowiskowem — topory, czekany, widły, cepy, — zgoła, broń wszelaką zasobnego domu.
Gęślarz tylko w swej opońce brunatnej i czerwonym kapturze wesołka plątał się bezczynnie między kamratami. Ich męska krzętność za orężem — pod łuny mrugania na murach, rogów ponure wycia w oddali i bębnów alarmy po basztach, — działała nań nieomal, jak na te psy kuglców, ponoszące się w tej chwili w zawrotnych poskokach i pląsach po izbie