Strona:Żywe kamienie.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobrotliwie po gębie. Żak zmieszał się, zmylił oracyę i, by podzięka kobiecie zaświadczoną była, cmoknął dziewkę w łapę. Przerażona tem respektowaniem, spłonie za piwonię. (Wystarczyłoby żakowi poklepać ją wzamian gdzie niżej). Lecz to jakby węzłem ostatnim związało ją z wagantami. Rozkłada się oto na stole gołych ramion splotem, pcha się w niego twarzą i piersią, i wybucha płaczem tak rzewnym, że ściszyło się nagle w izbie.
„Wszystko na was w życiu nastaje!... Moje wy chłopcy, poniewierane przez ludzi!.. A przecie wyczekują was ludzie po grodach jak tej rosy niebieskiej. Bo świata wy przecie rosa, grodów ucieszyciele! Moiściewy!..“
I szlocha już hucznie na wagancką gospodę całą: opłakuje dolę igrców sztuk wszystkich. —
Wagantom chyba tkliwie uczyniło się w tej chwili, bo ten i owy pogwizduje sobie na rezon, stroszy wąsa. Może i z tego powodu, że nieco serca kobiecego poczuł na sobie każdy z nich; a wtedy pysznić się zwykła natura męska.
Tymczasem okno gospody dziwnie naświetlać się poczyna po nocy głębokiej. Zda się mrzeją te szyby w ołowiu jak o świcie: zrazu bławem, na poły zielonem jaśnieniem barw własnych; zanim coraz to wyraźniejszym blaskiem łuny nie rozpłonie pod oknem i nyża cała. Coś jak chmury przegania za szybami, a po ścianach piwnicy pomykają co chwila cienie zwiewne.
„Gore!“ — wrzaśnie dziewka, przerywając nagle swe zawodzenia.