Strona:Żywe kamienie.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„Tu ci się, panie, żelazo nakolenicy w ciało załamuje nad łydką. Nie dziw, że się ruszać nie możesz. Boli?“
„Broczy, — zauważa towarzysz jego. — I tu, pod pachą. Pod naszyjnicą, na piersi, drugiego byś schował; zaś na grzbiecie sińce chyba wygniatają się, widzę, guzami srogiemi.“
„Dobry z ciebie krawiec!“ — natrząsa się nad płatnerzem kukla dzwonkowa.
„Nie na niego-ż przecie krojono... (Gdzie ten, na którego miarę rzecz pomyślana była!)... Ale to wszystko wnet się tu poprawi i uładzi jak trzeba.“
I, odchylając fartuch skórzany, dobywa z wora na brzuchu młoty, cęgi, świdry, oraz innych narzędzi garście całe. „Trzymaj!“ — wtyka to wszystko gęślarzowi w ramiona, czyniąc go sobie czeladnikiem na podręczu. — Imał się pracy: rozcina pierścienne sploty zbroi, wielkie kawały kolczugi tu wyjmuje, ówdzie znów za łaty wstawia: u nakolanka odgina blach żelazny, nitom obcęgami łby ucina. Tu rzecz całą na ciepło poprawić zamierza: popędza oto przygodnego czeladnika, by na żużlach komina zagrzał mu klubki jakoweś, — a dziewkę wprzódy o miech poprosił.
Ten ledwie zazberkał dzwonkami po izbie, a już klęczał oto pod dymnikiem. A, że gęślarz, więc i z miecha nawet rytmiczne wraz świsty dobywa. I chwali sobie tę robotę:
„Młodzieńcza bardzo jest twoja sztuka, kowalu! — że w niecierpliwej gorącości, na sam zapał jeszcze