Strona:Żywe kamienie.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

„No, jakże rybałty, wykłóciliście do końca wasze swary: która sztuka, i czyja, Bogu i ludziom milsza?.. Nie dawajcież się, kuglce, zawsze w tych sprzeczkach ciche!“
Ale przerwie mu tą gawędę lament dziewki u kolan.
„Dosyć już tej krwi, dobry lekarzu! Na Miłosierdzie Boskie, dosyć! Baczcież, już się goliard rucha.“
„Zaprawdę, już się ruszać poczyna!.. Tylko czem ja go obwiążę? — począł się obzierać naokół. — Giezło swoje zawczas przyniosłaś? No, toć się chwali. Są i poczciwe na świecie.“
Imał się tedy tłumić krew ostremi prochy i korzeńmi, zacierać ranę chlebem z pajęczyną i omotywać szyję chorego szmatami z koszuli. A przy tej robocie spoziera zezem na grubą dziewkę i tak do niej gwarzy:
„Przytrafiają się i poczciwe na świecie, — osobliwie śród otyłych. I ta, niesyta żołnierzy, matrona z Efezu, także dobra była! Im ogromniejsze w was one tęskliwości cielesne, tem się z macierzyństwa żądzą żarliwiej w sercu waszem plączą, — że gotoweście zawczas matkować światu całemu. Najlepsze są, które rade i łatwo rodzą: wiedzą o tem lekarze. Które zaś ciężko, cierpkie bywają i samolubne z natury swojej, — dla miednic wąskości. Najgorsze zaś jałowe. Te są niuchem in venereis zawsze niespokojne, zdradne i bodliwe: o tem wiedzą i pastuchy. Tak to zło i dobro wasze, kobiece, nie w duszy, jak