Strona:Żywe kamienie.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odmieniły w nim się nagle uczucia dla rycerza: — Życie mu wszak ten człowiek zratował? Gołą piersią osłonił go wszak przed podraźnionych rycerzy furyą? A przemowę goliarda do nich z zapałem w piersi wziął. Zaś ten zapał dla słów poety otrzymaną raną z miejsca mu zaświadczył! I tyle ufności z pierwszego słowa mu okazał: niedolę serca swego mu opowiedział: piersi mu swe otworzył. I za przyjaciela mieć go wraz chciał. A coś z sumienia głosu miał i dla goliarda wzamian ten przyjaciel nagły, gdy mu o lichej wierze i lichej dumie poetów powiadał — z tem wnękliwem ciepłem głosu, z jakiem i tamte dziady, oni ,Dobrzy-ludzie‘, przemawiają pono po gościńcach. — I to wejrzenie ciche, gołębie, tego wielkiego chłopa!..
Jakiekolwiek byłoby nasze mniemanie o kim, w obliczu śmierci jego, lub jej pogrozy, zwracamy doń w myślach oblicze ducha i, odrzucając w pamięci wszystkie pospolitości człeka, streszczamy go sobie już tylko w odrębnościach jego, jakby Epitaphium dlań sposobiąc w sumieniu naszem. — Tak też czynił i goliard w tej chwili, mówiąc do się w duchu:
„Rycerz to błędny jednak był: romansów umiłowany bohater! niby Heracles jaki, — nie z siły, lecz z serca, — który, wyruszywszy na szukanie jabłek Hesperid, a źródeł Nektaru i Ambrozyi, dokonał siedmiu czynów — nie mocy, lecz szlachetności przygodnej — nie wiadomo po co i na co, by zginąć niewiadomo za co... Rycerz to błędny jednak był: romantyczności tęskliwiec! ostatni już pono