Strona:Żywe kamienie.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiadomo, jadu pełne są te stare skorupy cnoty. Powiadała, że panną chce zostać! — dla nieświętości stanu małżeńskiego, mówiła! — A przecie aż dwóch przyłasiła ku sobie! — aby się tam zabijali pod jej progiem... Ludzie wy dobrzy, oczami-ż oni panowie na nią, suchą wierzbę, patrzyli, — czy czem?!..“
Za córami kroczą ojcowie: osoby znaczne, o twarzach nosatych, jak te stare kruki, — z włosem tłusto zaczesanym na szyje: głowy krukowego przetrwania wszelakiej doli miejskiej. Posuwają się ciężko pod sobolowemi szubami, futrzane czapy w rękach niosą, splatając na nich upierścienione palce. Idą, rzekniesz, nie do kościoła, lecz na ławy radzieckie, na roków sprawowanie, bo przystają raz po raz w rozprawach — brzuchami do się. Radzą, — by któremu z rycerzy dać na zratowanie setnika, ile zechce; niech go sobie w klasztorze jakim przechowają tymczasem, póki prawo nazbyt świeże i parzy za dotknięciem. Gdy prawo nieco wystygnie, będzie można setnika wyprawić jakoś z grodu. Gdyby zaś nie chciał opuszczać miasta, z tęsknoty ku tej dziewce zgwałconej na zamku, to mu się ją wyśle, kędy zechce, — i do klasztoru nawet. Groszem wszystko zrobi w sekrecie, — nie trzeba wcale gwałcić po nocy.
Tak postanowili na rozum mieszczański, radzi, po swojemu, spłacać z pełnego trzosa on dług wdzięczności, który wstydowi cięży.
Bo jakby plecy im łechtały te zszeptywania się młodzieży tuż za nimi. Gromadą ciągnie młódź grodzka, wzdęta piersią w swych sajanach czerwonych i za-