Strona:Żywe kamienie.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak się miotać i siepać na wsze strony jęły, że pękają oto wpodłuż wąskie rękawy, obnażając całą cielistość ramion.
Nagle oprzytomnieje zaszlochem, rzewnym jak przy matce. I rzuci się mnichowi do nóg:
„Djabłów przepędź, ojcze kaznodziejo!.. Przepędź szatanów z nad głowy!“
Piskiem trwogi okrzykną się mieszczki u kramu i rozpierzchną się, rozfruną na wsze strony, niczem gdy jastrząb na stado zlata.
„Ja chcę żyć!“ — łka dziewczyna płaczem, który i śmierć samą wzruszyćby zdołał. — „Żyć!...“
Tkliwemi rączkami zatula bosą w łapciu stopę mnicha. — „Żyć!...“
Sięgnął mnich do swej kieszeni przepaścistej po dzwonek świętego Antoniego na złych duchów przepłaszanie i odzwania długo, na wsze strony powałę sukiennic.
Poczem dźwignie dziewczynę z nad swej stopy, uspokoi, życie i szczęście przyobieca. Czepeczek każe podjąć z wianuszkiem. I powlecze ją za sobą, bardziej teraz miedzianą brodą podzwaniając, niźli torbą kwestarza.
„Bodajeś!“ — sklął go w myślach niejeden, z przyczyny onych ramion dziewki, osobliwie gładkich.
Szybko iszczą się zazwyczaj marzenia kobiet pięknych. Oto klejnotami z torby mnich ją pewnie przystroi za sułtankę. Od stóp do głowy przyozdobi dla się jej ciało, jak ten Abimelech Sarę niepłodną.
Przysposobił jej duszę ku temu poeta.
Goliard zdał się jak ta kokosz, gdy jej kania pisklę z pod skrzydła nieomal porwie. Wówczas