Zarzucają tedy małżeństwu, iż uświęca zależność ich płci. Skarżą się, iż opiera się ono w gruncie rzeczy na tych samych ideach jak w czasach zamierzchłych i barbarzyńskich, kiedyto mężczyzna kupował sobie kobietę. Twierdzą, iż praca wieków zdołała tylko zamaskować i niby upiększyć rzeczywistość — nic ponadto. Otacza się ją większym zasobem form i ceremonii, ale zasada pozostała ta sama: mąż jest zawsze panem i władcą, żona jest zawsze jego własnością, a — w licznych wypadkach — jego rzeczą. Z tego stanu rzeczy wynikają cierpienia i dolegliwości, które jakkolwiek pozostają ukryte przed okiem ogółu, niemniej nękają i miażdżą nieszczęsne ofiary.
Mona Caird stawia jako przykład jedną ze swoich znajomych, kobietę ze sfery drobnego mieszczaństwa, która w życiu nie doznała nigdy nic nadzwyczajnego, a która by bez trudu odrazu wszystko wyznała, gdyby ją o to pytano. Nie jest to tedy zatem ani „rewolucyonistka“, ani jękliwa płaczka. Znosi swoją dolę cierpliwie i z godnością. Tylko wolałaby już sto razy nie żyć dłużej na świecie. Życie, jakie wiedzie, wydaje się jej rzemiosłem galernika, a winę tego składa na to małżeństwo, jak je pojmuje i ustanawia kodeks praw i obyczaj. Oto jej historya: jest
Strona:Życie tygodnik Rok II (1898) wybór.djvu/110
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.