Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O — to napewno — wyrwało się senatorowi.
— Widzę, że pan też chce mnie zbyć dowcipami...
— Ależ przenigdy! Powiedziałem to, gdyż takie jest moje najgłębsze przekonanie...
— Dobrze Rozmawiałam z posłami, z generałami, z potężnymi dziennikarzami — każdy z nich opowiedział mi kawał, plotkę, anegdotę i natychmiast przechodził do nazbyt znanych tematów. Tacy oni wszyscy. Czynię tedy już ostatnią próbę... Wszak mi pan poświęci godzinkę czasu.
— Proszę rozkazywać! Kiedy mam się stawić?
Eva wyjęła z torebki swój karnecik i szukała wolnej godziny. Senator zapatrzył się na jej nogi w zielonych pantofelkach ze skóry jakiegoś bajecznego stworzenia i wchłaniał jej dziwny, rozkoszny zapach, w którym nie było nic ze sztuczności perfum.
— Naprzykład, takie słóweczko „defetyzm“? Nikt nie może mi wytłomaczyć, co to znaczy... A więc, panie senatorze, może pojutrze, dwudziestego, od piątej do siódmej? Będę sama.
Senator tymczasem zerwał się, ale usiadł natychmiast z powrotem. Opanował się i zaczął szybko głosem zduszonym i zawziętym.
— To właśnie słóweczko... Niech pani wie, że w tem jednem jedynem słowie zawiera się tyle podłości i fałszu, tyle zniewagi dla zdrowego sensu, taka otchłań intrygi i bezeceństwa, że... że... Do-