Strona:Żółty krzyż - T.I - Tajemnica Renu (Andrzej Strug).djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

poręczy. Komenda w tubę — do grążenia! Schodzi Gebeschuss, schodzi za nim i on — ostatnie, co ujrzał nad sobą, była to twarz sina, schłostana przez fale. Oczy obłąkane, błagalne, patrzą w niego jak w bóstwo. Cicho nad głową obracają się gwinty stalowej szczelnej pokrywy.
A gdy po spokojnej, cichej nocy na dnie statek o świtaniu wyszedł na powierzchnię, sternik Gebeschuss, idący pierwszy, utknął na żelaznej drabinie do półciała w otworze. Utknął i stoi.
— Co jest, Gebeschuss?
Ale sternik spuszcza się szybko na dół zatoczy się na ścianę i stoi i drży i oczy ma zaciśnięte ze wszystkich sił. Drgają mu nieme wargi, drgają ręce, głowa tłucze się o stalową ścianę... Gdy komendant wychylił głowę, uderzył weń oczami człowiek zaczajony na platformie wieży. Groził mu skurczony, cały zebrany do skoku. Targnie się komendant i boleśnie stuknie głową o brzeg luki. A zresztą nic ważnego — jeden z „Algorty“ bardziej przewidujący od innych, co też mu się na wiele nie przydało. Przyczepił się pasem do poręczy i został. Ociekał strumieniami wody, zwisał na pasie, rękami dotykając pokładu i patrzał w oczy komendanta badawczo, spokojnie, jak patrzą ludzie morza. Jego spojrzenie ożyło teraz w oczach Gebeschussa.
Podoficer milczał. Baron von Tebben-Gerth opamiętał się.
— To już wszystko, coście mieli do powiedzenia?