— Ach tak?...
— Tak, tak, panie pułkowniku.
Przemówili się zlekka i natychmiast przybrali ton rzeczowy i wrócili do spraw konkretnych. Przekonywali jeden drugiego, targowali się, uzgadniali decyzje pierwszorzędnej wagi w imieniu swych szefów, rządzili wojną. Od czasu do czasu nadsłuchiwali — głosy nie wzmagały się już do krzyku, ale znać było, że kłótnia trwa.
— Możeby im jednak przerwać? Chodźmy, generale...
— Póki tam głośno, to niema poco, jak nastąpi cisza zupełna, — to zaraz trzeba będzie iść. W istocie lubią się nawzajem, a kto się teraz nie kłóci? Kłótnia dowodzi, że stosunki są zażyłe, koleżeńskie, ludzkie, najgorsza to zimna poprawność. Z marszałkiem Fochem nigdy się nie kłócą, to niedobry znak, stosunki są bardzo subtelne, trudne... Nieraz bywa nam z nim ciężko... Marszałek Foch...
— Za pozwoleniem, pan mówi — marszałek?...
— Ach, to wielka nowina, w tych dniach wódz naczelny armij sprzymierzonych będzie mianowany Marszałkiem Francji.
— To bardzo, bardzo pięknie!
— Dekret już gotowy, jest to wyłącznie nasze dzieło. Pan premjer, zwany despotą i Tygrysem, nie chowa w. sercu urazy, jest sprawiedliwy.
— Tak jest! Tak jest! Wspaniały gest... Ale przy okazji pozwolę sobie zapytać — proszę tego źle
Strona:Żółty krzyż - T.III - Ostatni film Evy Evard (Andrzej Strug).djvu/316
Wygląd
Ta strona została przepisana.