Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

logice, wbrew postulatom etycznym, wbrew własnej woli. Panie Stefanie, inna miłość, taka, która na uświadomienie musi czekać aż przyjdzie nastrój, aż wyczerpane nerwy zażądają jakiegoś wyraźnego punktu oparcia, taka miłość nazajutrz znowu może, nawet musi stać się czymś wątpliwym i bezcielesnym. Pan mnie nie kocha, panie Stefanie.
Podniósł na nią oczy. Stała smutna i zamyślona. Była teraz piękniejsza niż kiedykolwiek, niż kiedykolwiek bardziej pożądana. Cóż znaczyły słowa! To, że nie wierzy w jego miłość to też jest obojętne, a właściwie nieważne. Przecie może ją przekonać. Nie wolno zbyt symplistycznie traktować psychiki ludzkiej. Jeżeli nawet jego miłość jest złudzeniem, to nic nie przeszkodzi temu złudzeniu stać się rzeczywistością. Samą mocą pragnienia.
— Trzeba jej to powiedzieć — myślał niespokojnie — trzeba wytłumaczyć, że w psychice człowieka istnieje możność twórcza. A poza tym... poza tym trzeba być mężczyzną. Trzeba zmusić ją, by uwierzyła, użyć moralnej przemocy... I fizycznej. Chwycić ją, objąć, zgnieść w ekstatycznym uścisku, wpić się w jej usta, w te zmysłowe, nienasycone usta... Nawet steroryzować ją. Powiedzieć o tym, że jeżeli mnie odtrąci, natychmiast po jej wyjściu wyskoczę przez okno. Znajdzie mnie zmiażdżonego na twardych betonowych płytach chodnika...
Lecz jednocześnie odezwał się w nim inny głos:
— Co za nędzne komedianctwo, co za kabotynizm! Choćbym nawet tak zrobił, nie przestałoby to być śmieszne i fałszywe. Czyż ona nie ma racji, że już jutro znowu mogę zwątpić w swoją miłość dla niej?... Czy sam fakt niepodobieństwa zapewnienia jej i dziecku przyzwoitych