Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tylko niszczyć? — poderwał się Miszutka.
— Tak. Zgadłeś. Zniszczyć cało niedorzeczną nadbudowę, którą obarczono przyrodzoną człowiekowi naturę. Przede wszystkim zniszczyć wszystko, co wyrosło z Rewolucji Francuskiej: demokrację, masonerię, kapitalizm.
— Stop! Galopujesz!
— Wcale nie. Zastanów się nad tym, że kapitalizm jest prostą konsenwencją liberalizmu. Bezsprzecznie. A poza tym wyrwać z psychiki ludzkiej takie zakorzenione nonsensy, jak pojęcie równości, wolności, braterstwa. Człowiek nigdy nie był równy innym, nigdy nie był wolnym, a braterstwo to przesąd naiwnych. Braterstwo może być interpretowane tylko jako dyscyplina. Rodzinna i społeczna.
Miszutka wstał i zwrócił się do Stefana:
— Stefku! W imię nadchodzącego ustroju hierarchii społecznej wzywam cię do użycia dyscypliny dla poskromienia twego brata.
Henryk potrząsnął głową:
— Mylisz się, Miszutka. Tu nie starszeństwo decyduje.
— Jakto? Więc gdzież twoje uwielbienie dla chińskiego patriarchatu?
— To nie ma nic do rzeczy. Zdyscyplinowanie nie może odbywać się mechanicznie, tu nie ma znaczenia kalendarz.
— Tylko co?
— Wola, charakter, siła przekonań. Lecz przede wszystkim wola.
Stefan uśmiechnął się:
— Nie zależy mi na senioracie.