Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzystał skwapliwie z byle pretekstu, by odłożyć spotkanie. I rzecz zabawna: gdy Henryk przyjechał, pierwsza rzecz, jaka przyszła Stefanowi na myśl, to wykręcenie się od Zosi na kilka dni.
To też zaraz po wyjściu brata zatelefonował do niej:
— Wyobraź sobie, że nie zobaczę się z tobą ani dziś, ani w najbliższych dniach. Przyjechał z wojska mój młodszy brat i muszę się nim zająć.
Przyjęła to bez protestu. W ogóle miała niezwykle zgodny charakter. Czasami podejrzewał w tym jej obojętność, czasami wyrachowanie, o tyle rozsądne, o ile on mógł dla kogokolwiek być dobrą partią. Najczęściej jednak po prostu nie zastanawiał się nad tym. Teraz jednak przypomniał sobie, że zapytała go kiedyś:
— Czy ty masz kogoś bliskiego?
— Oczywiście — odpowiedział — mam brata, rodzinę, przyjaciół.
— Ale kogoś naprawdę bliskiego, z kim jesteś naprawdę sobą, naprawdę szczery?
— Czyż dla ciebie jestem nieszczery?
— Owszem. Źle się wyraziłam. Chodziło mi o to, że wydajesz mi się jakoś zamknięty, zamurowany. Zapewne, jesteś szczery, ale nigdy nie bywasz otwarty.
Ponieważ wówczas upływała już druga godzina, jak byli razem, i czuł się zniecierpliwiony uciął krótko:
— Nie mam niczego do otwierania.
Jednak wcale tak nie myślał. Przez wiele lat, przez całe życie nie miał potrzeby dzielenia się z kimkolwiek sobą. Więcej, gdyż w swej rzeczywistej samotności czuł się najlepiej. Zapamiętał sobie jeszcze z czasów gimnazjalnych coś, co uważał za pewnik: — tylko człowiek sa-