Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jej niewątpliwym i wyraźnym obowiązkiem było podźwignąć go, dać mu pomoc i oparcie moralne. Rozbudzić w nim potrzebę zmazania winy, pragnienie pracy nad własną naturą... To obowiązek. I wiedziała, że obowiązek ten wypełni, jak wiedziała również, że nieledwie przechodzi to jej siły. Brała ten ciężar na siebie, a przecie nie łudziła się, że wysiłek i trud dadzą jej w najpomyślniejszym wypadku jakąkolwiek radość. Patrzyła na skulone plecy Ewarysta, na łokcie wsparte na kolanach, na pochyloną głowę, patrzyła z bólem i litością, nawet z współczuciem, ale i z głuchym dojmującym żalem: kochała tego człowieka i on tę miłość zabił.
Kiedy to się stało?... Kiedy przestała go kochać?... I dlaczego?... Jakże trudno to ustalić, jak trudno określić dokładnie... Może dopiero w tej chwili, a może wtedy, gdy stała z ojcem na wzgórzu i myślała o swojej roli naczynia, przechowującego iskrę życia, może wtedy, gdy Borowicz przywiózł straszną nowinę, a może tam, w brudnym, ciasnym pokoju, gdy wszedł uśmiechnięty z ręką w kieszeni... Zresztą to już było nieważne. Przestała go kochać. I oto pod czaszką zaczęły niecierpliwie budzić się refleksje. Przypomnienia, dawne smutki, zwątpienia, niedopuszczane przez dwa lata do głosu protesty, zawzięcie hamowane odczucia, którym nawet kształtu myśli zabraniała. Tłoczyły się teraz i piętrzyły. Rozlewały się czernią i goryczą, zdawały się domagać, by uderzyła się w piersi i zawołała: okłamywałam siebie, z rozmysłem zamykałam oczy na pospolitość, na mierność, na nicość...
— Nie, nie, to nieprawda! — zacisnęła palce — kochałam go takim, jakim był. Nie wiedziałam że może być innym. Przecie niczego nie wmawiałam sobie. Znałam