Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego wady, rozumiałam własną potrzebę miłości. To nie była sugestia zmysłów...
Nie myśleć o tym, byle nie myśleć! Nie ma prawa zadręczać się rozpamiętywaniem swego cierpienia, swojej wielkiej pomyłki, swego losu. Trzeba mieć dość sił dla siebie i dla niego, a przede wszystkim dla tego nowego życia, któremu da początek. Oto główny cel: zapewnić temu maleństwu zdrowie fizyczne i psychiczne, stworzyć dlań możliwe warunki rozwoju. Za wszelką cenę dać mu ojca, dać dom, dać rodzinę.
Tego już nie odczuwała jako przygniatającego obowiązku narzuconego przez przeszłość, lecz jako własne, najsilniejsze pragnienie.
Ewaryst siedział ponury i nieruchomy. Policzki mu trochę obwisły, a pod oczyma zarysowały się nabrzmiałe półkola.
Zaczęła mówić, opowiadać historię tych dni, tych okropnych dni. Nie żałowała dotkliwych słów, nie przysłaniała prawdy. Umyślnie nie oszczędzała jego ambicji. Chciała, by wzmogło się w nim poczucie winy, by wreszcie ogarnął rozmiar krzywdy, zrobionej sobie i wszystkim bliskim, by zrodziła się w nim potrzeba zadośćuczynienia.
Słuchał z wzrokiem wbitym w podłogę. Od czasu do czasu ściskał gwałtownie czoło, w końcu rozpłakał się.
Aż zdziwiła się własnej obojętności: nie wzruszyły jej te łzy. Na zimno myślała, że to dobrze, że powinien płakać, że w tym płaczu jest skrucha i nadzieja poprawy. Gdy jednak wstał i rozłożywszy ręce zawołał:
— W łeb sobie palnę!...
Uśmiechnęła się ironicznie: wiedziała, że to komedia,