Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odetchnęła z ulgą. Naturalnie miała niemądre przywidzenia. To ten kobiecy egotyzm: zawsze wszystkie rzeczy łączyć z własną osobą. Na szczęście jej okrzyk nie został spostrzeżony, gdyż profesor zaczął mówić:
— Mylisz się, Walery. Zapominasz o jednej rzeczy, że człowiek nie jest ilościową cząstką ludzkości, że społeczeństwo to nie suma jednakowych wartości. Jest przede wszystkim sobą, indywidualnością. Posiada do dyspozycji mózg, czy też ulega swemu umysłowi, temu fenomenowi przyrody, będącemu jednocześnie podmiotem i przedmiotem, nierozdzielnie wiążącemu te dwa elementy na pozór nie dające się utożsamić. Jeżeli chcesz w istocie ludzkiej szukać pierwiastka nadprzyrodzonego, to właśnie w tym nielogicznym węźle, w tym, iż ten węzeł musi stać w sprzeczności z logiką, znajdziesz punkt wyjścia.
— Jakiż stąd wniosek?
— Prosty. Pokarmem umysłu jest poznawanie. Żądza nie trwania czy przetrwania, jak mówisz, lecz pędu, postępu, odkrywania nowych prawd, wydobywanie ich z głębin ziemi, z tkanki roślin, z atomów i z bezmiarów gwiazd, z własnych myśli wreszcie. Poznawanie wszechświata, poznawanie siebie i poznawanie swojej roli we wszechświecie. Tu jest źródło wszelkiej wiedzy, tu kryje się motor nauki. I jakże możesz zmusić swój umysł, by wyrzekł się tego, co jest, co musi być racją jego istnienia? Powiadasz „żyjemy bezpieczni w naszych prawdach“. Ależ gdy pewnego dnia bodaj przypadkiem przyjrzysz się im bliżej, spostrzeżesz fikcyjność wielu z nich.
Pan Walery zaśmiał się sucho:
— Zapewne, ale przeceniając zdolność umysłu i po-