Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy... Melioracyjne... i właśnie załatwiałem to w ministerstwie rolnictwa... więc... teraz... skorzystałem ze sposobności... I wuj mnie zabrał do państwa.
— Blado pan wygląda — zauważyła Bogna.
— Ja?.. Ależ nie — zaprotestował — czuję się znakomicie.
— Wypoczniesz i wydobrzejesz tutaj — orzekł profesor — mamy cudne lato. Na długo przyjechałeś?
— Niestety tylko na jeden dzień.
Nadszedł i pan Walery. Bogna uważnie wpatrywała się w jego surową twarz w nadziei znalezienia w jej wyrazie objaśnienia do dziwnego zachowania się Borowicza. Przeczuwała, nie, wiedziała z całą pewnością, że ten przyjazd, to zdenerwowanie Stefana, te jego komentarze o melioracji, ukrywają coś ważnego, coś bardzo ważnego. Lecz rysy pana Pohoreckiego nie powiedziały jej nic, a w jego oczach dostrzegała tylko te same pobłyski smutku i cierpienia.
— Czyżby pan Walery — myślała — zdecydował się powierzyć Stefanowi zarząd Pohorców?
Lecz zaraz odrzuciła ten domysł: po pierwsze znała zbyt dobrze krytyczną opinię Pohoreckiego o siostrzeńcu, a po wtóre wprost przez skórę czuła, iż ona musi tu wchodzić w grę, ona osobiście.
Tymczasem zasiedli do obiadu. Pan Walery, który z zasady jadał tylko u siebie, w milczeniu spoglądał w stronę ogrodów, gdzie pielono grzędy, kuzyn Brzostowski i ciotki zasypywali Borowicza pytaniami, profesor jadł zamyślony.
— Kiedyż pan nareszcie — zapytała Stefana ciotka