Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobra zamieniał na złoto i pod swoją sypialnią w niedostępnym skarbcu zamykał. Opowiadano o tym skarbcu najfantastyczniejsze rzeczy, a o jego zawartości również krążyły legendy. W każdym razie jedno było prawdą: kiedy w roku 1920-tym bolszewicy zajęli Pohorce, musieli dynamitem skarbiec wysadzać i podobne jedenaście worków złota stamtąd zabrali. Sam pan Pohorecki ani słowem o tym nikomu nie wspomniał, wszakże po odpłynięciu wojennej fali zjawili się w Pohorcach jacyś zagraniczni rzemieślnicy i skarbiec odbudowawszy odjechali. Mówiono też, że podczas bolszewickiego najazdu stary pan nie uciekł, jak reszta ziemiaństwa, lecz gdzieś w lasach się ukrywał, a musiał ukrywać się dobrze, gdyż gdyby wówczas spotkał jakiegokolwiek człowieka, to tak, jakby własną śmierć spotkał.
Niewysoki, krępy, w chłopskich butach z cholewami, w siwym samodziałowym ubraniu, a zimą w zwykłym kożuchu, siwy od starości, lecz zdrów i silny, z gniewną, ogorzałą twarzą, zawsze źle ogoloną, wyglądałby na ekonoma, czy gajowego, gdyby nie dumne, wysokie czoło, nie rysy patrycjusza rzymskiego i nie wielkie płomienne oczy, aż przerażające swym smutkiem.
I właśnie przez te oczy Bogna zaglądała wgłąb duszy owego despoty, okrutnika i skąpca. Przez te oczy dojrzała w nim jakiś bezgraniczny ból, jakie nieludzkie cierpienie.
Miała wtedy lat dziesięć, czy dwanaście. Podniósł ją pod pachy rozbawioną i uśmiechniętą i zapytał:
— Nie boisz się mnie?... Nie nienawidzisz?...
— Nie — potrząsnęła głową.
— Przecież jestem zły, bardzo zły!