Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gardliwie wymawiane słowa „złota młodzież“ czy „hulaka“ miały dlań urok jakiegoś najwyższego dyplomu towarzyskiego i ludzkiego. Nie wierzył też, by pogardliwy ton był u kogokolwiek tu szczery. Po prostu zazdrościli. Taki na przykład Borowicz, lekceważąco wspominający o swoim kuzynie Denhoffie, jako o birbancie i darmozjadzie, na pewno mu zazdrościł. A właśnie Denhoff prowadził taki szykowny, taki wielkopański tryb życia: ubierał się za granicą, miał wykwintną garsonierę, codziennie bywał w knajpach, na premierach siadywał tylko w pierwszym rzędzie, z całą arystokracją był na ty, pokazywał się z najszykowniejszymi aktorkami i kiedy wyciągał złotą papierośnicę, czy pokryty herbami pugilares, miał w tym gest magnacki.
Jeszcze siedząc przy skromnym, referenckim biurku Malinowski układał sobie, iż z czasem, gdy się fortuna odmieni, musi postarać się o zbliżenie z tym człowiekiem. Przygotował nawet grunt do tego zbliżenia przy pomocy kilkakrotnych pożyczek po trzysta czy czterysta złotych. Denhoff miewał kłopoty finansowe i czasami zaglądał do Borowicza z zapytaniem, czy nie mógłby mu na parę dni służyć taką drobną kwotą. Ponieważ zaś Stefan najczęściej nie mógł, Malinowski z przyjemnością go zastępował. Zresztą nie zawiódł się ani razu: Denhoff odsyłał punktualnie dług przez lokaja, lub przynosił sam, niedbale wyjmując z grubo wypchanego pugilaresu szeleszczące banknoty.
— Twój kuzyn, Stefku — mawiał Malinowski do Borowicza — wydaje pieniądze garściami. Ręczę, że dziś miał w portfelu ponad dziesięć tysięcy. Musi być bogaty facet.