Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Borowicz wzruszał ramionami. Kiedyś jednak powiedział:
— Denhoff jest goły, jak bicz. Jego ojciec miał wprawdzie dobra na Kujawach, ale nic z tego nie zostało. Jego matka otrzymuje tylko małą rentę od swego szwagra. Jakieś najwyżej pięćset złotych miesięcznie.
— No, dobrze, a skądże baron ma tyle?
— Nie wiem. Prus dzielił ludzi na cztery kategorie: na tych, o których wiadomo, skąd biorą pieniądze i na co wydają, tych, o których wiemy skąd biorą, lecz nie wiemy na co wydają, takich, o których wiemy na co wydają, lecz nie wiemy skąd biorą, i wreszcie na takich, o których nie wiadomo ani skąd biorą, ani na co wydają.
— I po przez to chcesz powiedzieć?...
— Że właśnie Romek Denhoff należy do czwartej kategorii. Nie lubię takich ludzi i unikam ich w miarę możności.
Malinowski jednak nie brał poważnie zarzutów Stefana. Jeżeli nie zawiść, to zwykła niechęć mogła przezeń przemawiać. Pozostawało faktem, iż Denhoff miał pieniądze, żył wystawnie, bywał na przyjęciach w najlepszych salonach u arystokracji i w ambasadach, że należał do Klubu Myśliwskiego, a czy pieniądze wygrywał w karty, czy na wyścigach, czy miał jakie inne dochody — to już było obojętne. Stosunki też miał ogromne w sferach oficjalnych. Na uroczystościach wojskowych zjawiał się w mundurze oficerskim, gdyż podczas pierwszych lat niepodległości służył w żandarmerii w randze porucznika.
Właśnie rozmyślając nad tym, co by począć z resztą wieczoru Malinowski przypomniał sobie Denhoffa i po-