Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzo oszczędnie, ale mógł ją ktoś z towarzystwa zobaczyć, a to byłoby gorsze od wszystkiego. Lepiej już jadać drożej i mieć produkty nie tak dobre, byle nie narażać się na plotki. Ostatecznie, jak cię widzą, tak cię piszą. Na zewnątrz ludzie nie wiedzą przecie, że pensja wicedyrektora wynosi osiemset złotych. Mogą myśleć, że zarabia ponad tysiąc.
— Boże — westchnął, — gdyby prędzej dochrapać się gaży Jaskólskiego! Człowiek stałby się panem całą gębą.
Tu myśl jego zwróciła się znowu do memoriału. Czuł, po prostu czuł w powietrzu, że dzięki temu wysadzi z siodła Jaskólskiego i zajmie jego miejsce. Oczywiście, stosunki z Jaskólskimi zerwą się, ale teraz już mógł nie dbać o takie stosunki.
— Wszystko zależy od tego, czy dobrze to napiszę — powtarzał sobie i raz po raz pocierał czoło.
Koło trzeciej miał już rzecz gotową, odetchnął i przeczytał całość półgłosem. Niestety, było to zbyt podobne do pierwotnych notatek.
— Co u diabła! — zaklął — nie wylizę z tego, czy co!?
Nagle olśniła go myśl:
— A gdyby tak zaproponować redukcję budżetu?... Na przykład połączyć rachubę z buchalterią?... A dział samorządowy z kontrolą spółdzielni mieszkaniowych?... Można by wylać ze trzech wyższych urzędników i około dziesięciu drobnych! To musi podobać się ministrowi! Wyborna myśl! Wyborna myśl!
Po chwili zastanowił się: