Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na chwilę zatrzymał się przed drzwiami swego gabinetu. Nie zdążył jeszcze oswoić się z ich rzeczywistością: na ciemnym tle widniała tabliczka: — Wicedyrektor E. Malinowski.
Każde spojrzenie na te drzwi dawało mu jakby upewnienie, że odmiana jego losu nie jest wytworem fantazji. Każdy przechodzący korytarzem musiał dostrzec tabliczkę, musiał widzieć, że pan E. Malinowski nie jest już jednym z milionów, lecz zajmuje poważne stanowisko kierownicze. Drzwi te bardziej niż noszona w kieszeni legitymacja, bardziej niż jego nazwisko zajmujące trzecie miejsce na liście płac, bardziej niż cokolwiek dokumentowały jego pozycję wśród ludzi, gdyż nieustannie i trwale przemawiały do zewnętrzności.
Za drzwiami był tylko nieduży gabinet umeblowany zwykłymi sprzętami biurowymi, jakby niezadomowiony, niezamieszkały, nie noszący na sobie żadnych oznak przynależności do Malinowskiego. Równie dobrze mógł tu jutro urzędować ktokolwiek inny. Nie tak na przykład jak z ogromnym gabinetem Szuberta, gdzie wszystko było urządzone własnymi meblami właściciela, gdzie znać było, że panuje tu dygnitarz, któremu wolno zagospodarować się według własnego upodobania. Z upodobania tego wprawdzie żartowano w Funduszu. Żartowała Bogna i Borowicz, pokpiwali inni i Malinowski śmiał się wraz z nimi, ale śmiał się na ich odpowiedzialność. W gruncie rzeczy gabinet Szuberta urządzony był przecie wspaniale, miał kąt do pracy, kąt do odpoczynku, makaty, gobeliny, cenne, a nawet bardzo cenne przedmioty, meble eleganckie i wygodne.
Początkowo Malinowski nosił się z zamiarem upiększe-