Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Po Szubercie wszystkiego można się spodziewać — mówił — a nuż cofnie się? Należało zaraz mi powiedzieć.
— Czyż to nie wszystko jedno?
— A nie. Zaraz bym poleciał do domu przebrać się po wizytowemu i sztywno, równo, z bukietem w ręku, złożyć wizytę panu prezesowi, by mu podziękować. Trzeba ludziom okazywać uwagę.
— Ale dlaczego z bukietem? — śmiała się Bogna.
— Jakaś ty naiwna! To tylko takie powiedzenie: sztywno, równo, z bukietem w ręku.
— Nie bardzo mi się podoba.
— Dlaczego?... A no tak, trochę trywialne.
— Poza tym nie znasz Szuberta. Wyprosiłby cię za drzwi z całym podziękowaniem. Nie znosi wizyt i podziękowań.
— Pal go sześć — machnął ręką — tym lepiej. No, dobranoc, kochanie.
— Dobranoc, mój chłopaku.
— Ale dla ciebie to też niespodzianka, co? Myślałaś, że wychodzisz za mąż za zwykłego referenta, a zostaniesz panią dyrektorową! Mówię ci: Malinowski nie należy do tych, co dadzą się zjeść w kaszy. Pa, najdroższa, pa...
— Dobranoc.
Zamknęła drzwi, pogasiła światła i zaczęła się rozbierać. Dobrze postąpiła, że nie wspomniała mu ani słowem o pobudkach, jakimi kierował się Szubert przy tym awansie. Zmroziłoby to całą dziecinną radość Ewa i w dodatku niepotrzebnie zachwiałoby jego wiarę w siebie. Bognie wprawdzie nie imponował tytuł dyrektorowej, było jej absolutnie obojętne, jakie stanowisko zajmie jej mąż. Nawet sprawa dochodów nie obchodziła ją do tego stopnia,