Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jący reprezentacyjnie. Nieraz trzeba do ministerstwa pójść, czy jakaś konferencja, bankiet. Do licha! Nasz piernik nie jest taki głupi, na jakiego wygląda.
— Ew!...
— Owszem, nie mówię. On sam wprawdzie nic nie umie porządnie zrobić, ale ma nosa. Ma. Ma, taki nos! Ma nosa do wyszukiwania współpracowników. To nie żadna tajemnica, że cały Fundusz Budowlany stoi na dyrektorze Jaskólskim. A teraz i moja skromna osoba odegra też swoją rolę. Co?... I wiesz, myślę, że trzeba będzie sprawić sobie granatowe ubranie. Na ciemno człowiek solidniej wygląda. Granatowe chyba najodpowiedniejsze... I może wąsy nieco zapuścić?... Co?
Zbliżył się do lustra i wyznaczywszy końcami palców szerszą przestrzeń na górnej wardze odwrócił się do Bogny.
— Tak. Co?
Śmiała się serdecznie. Przez cały czas przyglądała się mu, jak dziecku, które dostało nową zabawkę i na różne sposoby usiłuje nacieszyć się nią. On miał w sobie tyle jeszcze dziecinnych cech i to było takie pociągające. Bezpośredniość, która kazała mu pleść, co ślina na język przyniesie, zabawne obmyślanie scenerii nowego stanowiska, szczerość, z jaką mówił jej o sobie. I że w ogóle przyjął to tak po ludzku. Może wolałaby, by po prostu zaczął skakać po pokoju, krzyczeć na wiwat, by uściskał ją z radości, ale i tak zareagował właśnie jak chłopiec, jak jej chłopiec.
Było już po północy, gdy wyprawiła go za drzwi, a jeszcze od furtki wrócił z pretensjami, czemu nie powiedziała mu o mianowaniu od razu.