Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bogna najspokojniej podeszła do biurka, odsunęła szufladę i wydobyła z niej papierową torbę.
— Łyżeczkę cukru, prezesie. Intelekt nie zasilany węglem przestaje logicznie działać.
Zachmurzył się, ale zjadł łyżkę cukru i posmakowawszy z namysłem, oświadczył:
— Z kobietami nie można mówić poważnie. Czy zastanowiła się pani, co ja tu bez pani pocznę?... Nie. Czy rozważyła pani socjalne podstawy małżeństwa?... Nie!... Do licha! Jakże nie wierzyć w dziedziczność, skoro wdowa po Jezierskim musi popełniać wariactwa. To jasne. Zrobił tylko dwie rzeczy godne wspomnienia i obie najgłupsze w świecie: najpierw ożenił się z panią, a później umarł. Żeby go chociaż stać było na tyle pomysłowości, żeby zrobić to w odwrotnym porządku. Zawsze brakowało mu klepki, a kto nie uznaje teorii dziedziczności niech się przyjrzy pani.
— Ależ nie mogę tych pożytecznych przedmiotów dziedziczyć po mężu — śmiała się Bogna.
— Jakich przedmiotów?
— No, klepek.
— Więc po ojcu. Też mu dzięki Bogu niczego nie brakowało. Jak można, będąc uczciwym człowiekiem z dobrej rodziny wykładać ontologię! Pytam, jak można?! Co? — To już lepiej od razu wleźć na ratusz i krzyczeć: tere-fere kuku! Tere-fere kuku!... Ontologia, nic już lepszego nie znalazł. Piękna nauka: dowodzić, że się nic nie wie o tym czego nie było! Kupa wariatów, jak Boga kocham!... A tu tymczasem nieład, od nikogo nie mogę dowiedzieć się dlaczego ministerstwo Skarbu zamyka mi kredyt za drugi kwartał, kiedy z tego kredytu dawno już złamane-