Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieszkaniu stare, imponujące meble świadczą o dawnych dobrych czasach właścicieli. Ustąpiła raczej przez wspomnienie tego biedniutkiego pokoiku na Pradze. Poczciwy chłopiec, który przez tyle lat ograniczał swoje wydatki aż do przesady i zmuszał siebie do bytowania w takiej brzydocie, miał ostatecznie prawo na empirowe antyki ze złoconymi bronzami. Oczywiście nie powiedziała mu tego. Zataiła przed nim nawet swoją bytność u niego, przypuszczając, że sprawiłaby mu przykrość.
— Czy to ty, najdroższa, złożyłaś mi wczoraj wizytę? — zapytał, a gdy bez namysłu zaprzeczyła, odetchnął z widoczną ulgą — mówiono mi w domu, że była jakaś szykowna pani.
— Tak? Ew!... Będę zazdrosna! — zażartowała.
— Ależ przysięgam ci, że nie mam pojęcia, kto to mógł być.
— Jednakże znała twój adres. Strzeż się! Przyjmujesz w swojej kawalerce szykowne kobiety, a ja tego nie ścierpię, mój ty cudny chłopaku!
Śmiała się. Nie brała mu za złe tego, że się wstydzi swego pokoiku. Świadczyło to o jego zmyśle estetycznym, a przede wszystkim o tym, że właśnie nie przyjmował tam kobiet. W ogóle nie był zepsuty, może nawet niewyrobiony, ale to dodawało mu wdzięku. W jego komplimentach nie było wyrafinowania, w jego czułych zwrotach zaznaczała się pewna szorstkość i brak zarozumiałości. Robił wrażenie, jakby wciąż powątpiewał w swoje szanse. Nieśmiałość ta, pokryta cienką warstewką nadrabianej miny, bardzo zjednywała Bognę.
A przy tym czuła, że jest mu potrzebna.
— Zapewne — mówił Ewaryst — człowiek nie opu-