Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczał się w pracy, na żadne zbytki sobie nie pozwalał, ale i specjalnego pędu życiowego nie miał. Bo na co? Dla kogo?... Teraz, kiedy będę miał ciebie, wyciągnę się na skos. Nie zostanę przecież przez całe życie mizernym urzędnikiem. Głupsi ode mnie porobili kariery.
— Oczywiście, kochanie, jestem przekonana, że potrafisz więcej, niż prowadzić referat w Funduszu.
— Serio tak myślisz? — pytał z odcieniem zaniepokojenia.
— Ależ całkiem serio. Zobaczysz, zostaniesz jeszcze ministrem, albo milionerem.
— Dlaczego by nie? Tylko żeby ludziom dać się poznać, żeby mieć styczność z takimi, którzy mogą człowieka popchnąć w górę.
Miał ambicje i nie zamierzała mu ich odbierać. Przeciwnie. Sama spodziewała się po nim wprawdzie nie milionów, nie teki ministerialnej, lecz w każdym razie dostatecznych zdolności, by dojść do poważnego stanowiska.
— Mnie trudniej było — mówił — niż wielu innym. Rodzice moi byli niezamożni. Wchodziłem w życie bez kapitału zakładowego. Każde przedsiębiorstwo musi mieć kapitał, a ja miałem tylko dziesięć palców i maturę. Z tym nie łatwo daleko zajechać. Człowiek jest tak samo przecie jak przedsiębiorstwo, nie?... I stosunków żadnych nie miałem, ani bogatych krewnych. Jednak, jakoś utrzymałem się na powierzchni, a odtąd da Bóg lepiej pójdzie.
I rzeczywiście jakby zaczynało się na to zanosić. W przeddzień wyjścia Bogny z Funduszu wszyscy urzędnicy zebrali się, by ją pożegnać. W wielkiej sali posiedzeń wygłoszono kilka ciepłych przemówień, a ponieważ ślub