Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A jednak ona miała rację. Od owej rozmowy upłynęły zaledwie dwa z czymś miesiące i oto Malinowski w całej swojej wspaniałości siedział w tymże salonie z za wysoko podciągniętym spodniami, gadał bez przerwy o najpospolitszych rzeczach w najpospolitszy sposób i z udawaną dyskrecją rzucał płomienne spojrzenia na panią Bognę.
Borowicz milczał, odpowiadając tylko monosylabami na skierowane wprost do siebie pytania. Mógł nie wysilać się, gdyż na uwagę Malinowskiego, że sprawa wrażenie przygnębionego, pani Bogna wyjaśniła:
— Pan Stefan miał dziś małą przypadłość sercową. Nie zmuszajmy go do wielomówności.
— Choroby serca to bardzo przykra rzecz — orzekł Malinowski.
Borowicz pomyślał:
— Idiota.
Nigdy go nie drażniła bardziej niż dziś ta głupia maniera Malinowskiego mówienia rzeczy zwykłych, pewnych i bezspornych. Znać przy tym było, że jest przeświadczony o pełnowartościowości swoich wypowiedzi, że bynajmniej nie uważa ich za komunały, że do tych „odkryć Ameryki“ doszedł własną obserwacją i rozumowaniem. Nie zmieniało to wszakże rozpaczliwej banalności jego orzeczeń.
— Zbyt silne mrozy utrudniają życie — mówił na przykład — ale zbytnie upały też nie wszyscy znoszą.
Przy kolacji Borowicz został przez panią Bognę umiejętnie wciągnięty w rozmowę. Zaczęło się od stylów nowoczesnych, przeszło na folklor, zakopiańszczyznę i dyskusja rozwinęła się dookoła zagadnienia kierunkowości i bezkierunkowości w sztuce od dawnej Grecji po nowojor-