Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie czekając na odpowiedź zwrócił się do Jagody:
— Servus Kaziu! Nie miej mi za złe, że się spóźniłem. Widzisz, tramwaje bardzo często tego...
Jagoda w milczeniu podał mu rękę i wrócił do pracy. Dopiero po dłuższej chwili odezwał się:
— Nie uważa pan, panie Borowicz, że niektórzy to do śmierci nie oduczą się sztubackich wykrętów.
— To ty do mnie, Kaziu? — żachnął się Malinowski.
— Do ciebie.
— No, wiesz!...
— Wiem.
Borowicz rzucił okiem na zastygłe w oburzeniu dłonie Malinowskiego. Na palcu prawej ręki błyszczał szafir w starej renesansowej oprawie: pierścionek pani Bogny. Było to niesprawiedliwie bolesne, nieprawdopodobne i krzywdzące. Krzywdzące, panią Bognę — skorygował swą myśl. I niespodziewanie napłynęła gorzka refleksja: — dlaczego?... Skoro taki człowiek został przez nią wybrany, widocznie zasłużył w takiej mierze na nią, jak i ona na niego. Widocznie odnalazła w Malinowskim wartości, które uznała za godne własnych wartości, czy zatem błąd nie tkwił w przecenianiu tej kobiety?...
— Stefku, wzywam cię na świadka — zwrócił się do Borowicza Malinowski — widzisz, jak hierarchia przygniata!
— Jeżeli chcesz z tej beczki — niecierpliwie odpowiedział Jagoda — nie przypominaj mi, że jestem twoim zwierzchnikiem, lepiej nie przypominaj!
— Chyba mnie do kąta nie postawisz?
— Nie, ale żądam, byś się zjawiał punktualnie. Nie chcę więcej słuchać wykrętów. Rozumiesz?