Strona:Świat pani Malinowskiej (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/009

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dorzecznego, że ona wybrała sobie właśnie Malinowskiego. Każdy inny mężczyzna, bodaj Jagoda, nie wywołałby tak silnego wewnętrznego protestu w Borowiczu.
— Nie chodzi mi o nią, lecz o jej wybór — sprecyzował sobie przyczynę swego wzburzenia i to go znacznie uspokoiło.
Poza tym do jesieni wiele może się zmienić. Miesiąc czasu to bardzo dużo. Zresztą może to nie jest jeszcze takie pewne?... W biurze byle co, byle pogłoskę przerabia się w aksjomat. Tak czy owak, dobrze się stało, że dowiedział się o wszystkim nie z ust Malinowskiego.
Na korytarzu rozległy się szybkie, ciężkie kroki, drzwi otworzyły się gwałtownie i na progu stanął Jagoda. Jego małe, wąskie usta rozsunęły się w uśmiechu, czerwona twarz o nierównej cerze nabrzmiała i stała się błyszcząca:
— Jak się macie — wyciągnął małą, mocną rękę — dobrze zrobiliście, żeście przyjechali. Roboty huk. W Zakopanem ładnie?
— Dziękuję. Pogoda była śliczna — serdecznie ścisnął jego dłoń Borowicz.
— Po górach nie łaziliście? Co?... — zaśmiał się krótko. — Już ja was znam!
— Nie mylicie się.
Właściwie byli ze sobą na pan, ale czasami w przypływie większego rozrzewnienia Jagoda mówił doń per wy, tym koleżeńskim wojskowym tonem, który brzmiał trochę jak rozkaz i trochę jak poufałość. Były chwile, gdy ten sposób rozmowy sprawiał Borowiczowi niedającą się określić satysfakcję.
— Widziałem waszego brata — zaczął Jagoda, rozpa-