Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skich dachów wznosi się wspaniały las niezliczonych minaretów; patrzę, jak z wieczora to bajeczne miasto przechodzi całą skalę rozkosznych, przepięknych barw, jak ten las minaretów chwilę w ogniu płonie, potem odziewa się w purpurę, potem lekką różową barwę zmienia w sinawą i zmieniając jeszcze z dziesięć razy swój barwny odcień, ginie w tajemniczej żółtej mgle.
Po tem widowisku przynosi mi jeszcze sługa z greckiej kawiarni — „kafeneion tu paradisu” jest jej nęcące imię — ostatnią filiżankę i świeżo nałożoną fajkę na taras, a po chwili zbijam nogi po karkołomnych schodach z Galaty do gościnnej Pery.
Nawiasowo dodam, że Lloyd powiesiłem na gwoździu. Niemów o tem naszym nic. Czem żyję? — pytasz. Bez mała odpowiedziałbym: kawą. Ale odłóżmy na bok tę nikczemną stronę materyalną.
Posłuchaj co mi się wydarzyło onegdaj. Miałem napad jakby choroby. Schwyciło mnie coś za pierś z prawej strony i rzuciło na łóżko. Leżałem między ogniem a lodem, jak na Madejowem łożu. W tej chwili pogrążyłem się, przyznam ci się, w rozważanie o nędzy i nicości rzeczy doczesnych. Smutną, bardzo smutną przygodą przedstawiała mi się śmierć na czwartem piętrze starego domu w Pery, nie wiem, ile mil od serca macierzyńskiego i wszystkiego, co dla człowieka drogie jest i miłe.
Ciasny pokoik brał na się postać trumny. Tego wrażenia nie odpędziła nawet piękna Haidie, która na palcach weszła do pokoju. Jest to córka mego gospodarza, młodziutka Greczynka i na swój sposób