Strona:Świętopełk Czech - Jastrząb contra Hordliczka.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakby przyduszone, nieszkodliwe sarkanie, rzadko kiedy pokazuje się tutaj turban między cichemi domami, a greccy tragarze dzielą się z chudemi, bezbarwnemi psami nierównym brukiem. Lecz sądzę, że nie jesteś zadowoloną moim początkiem. Życzysz sobie zapewne, bym, zostawiwszy na boku chrześcijańską ulicę Pery, pisał ci jak najwięcej o pogańskim Carogrodzie.
Przy najlepszej chęci nie mogę dziś życzenia twego zadowolić. Może kiedyindziej. Nie jestem w stanie ugrupować i uporządkować tej różnobarwnej masy obrazów, które się zewsząd odbijają w mej duszy, jak w zwierciadlanej kuli. Sądzę, że w ten sposób najściślej wyraziłem swoją teraźniejszą czynność psychiczną, jeżeli tak nazwać można spokojne przyjmowanie wrażeń zewnętrznych, mieniących się szybko na powierzchni mej duszy i mijających bez śladu.
Zdaje mi się, że jestem na świecie tylko widzem i że jest to daleko rozumniejsze, niż pełnienie jakiej niewdzięcznej roli. Patrzę, jak się nadyma gruba, dziurawa płachta pod skrzywionym masztem i jak ciemnozielony cień dziwnej tureckiej łodzi wyraźną i czystą sylwetką migocze na jasnej, zieleniejącej powierzchni wody, patrzę, jak malowniczy kontrast tworzy w dali rozciągnięte skrzydło barki na lazurowej powierzchni morza; patrzę, jak stary drewniany most za Galatą roi się turbanami wszystkich barw i jak na przeciwnym brzegu z masy zieleni i pła-