Przejdź do zawartości

Straszliwe zdarzenie/Część druga/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurice Leblanc
Tytuł Straszliwe zdarzenie
Podtytuł Powieść
Wydawca Spółka Nakładowa „Odrodzenie“
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wydawnicza w Kaliszu
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Le Formidable Événement
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
WYSOKI KOMISARZ NOWEGO LĄDU.

— Szymonie! Nieprawdaż, i ty jesteś pewny, że jest to tylko odgałęzienie tej mojej rozpadliny, kończącej się tu bez wyjścia, jak ślepy zaułek. Tak, iż wszystkie siły wybuchowe, unieruchomione w tym zaułku, napotkały tu teren sprzyjający... Tak iż... rozumiesz mnie, nieprawdaż?
Szymon rozumiał tem mniej, iż ojciec Calcaire sam zaplątał się w swoich hipotezach, a trudno było myśleć o logicznem, naukowem doszukiwaniu się przyczyn w chwili, gdy wreszcie znalazł się z Izabellą i słucha tylko tego, co mu opowiadała dziewczyna.
Siedzieli już teraz bezpiecznie poza barykadami, w obozowisku z rozłożonych namiotów, gdzie uwijali się żołnierze przygotowujący posiłek. Izabella miała wygląd bardziej wypoczęty i oczy mniej niespokojne. Silny wstrząs nerwowy, jakiego doznała podczas straszliwych przeżyć, ustępowały powoli pod wpływem poczucia bezpieczeństwa oraz troskliwości Szymona, który wpatrywał się w nią z wyrazem nieopisanego uczucia. W przeciągu kilku godzin mgła wreszcie rozstąpiła się i poraź pierwszy od dnia, kiedy wybrali się razem w podróż na pokładzie „Reine-Mary” słońce zabłysło na niebie, wolnem od chmur. Wydawało się, jakby nic ich nie dzieliło od dnia owego do chwili obecnej. Wszystkie złe wspomnienia zacierały się. Podarta suknia Izabelli, jej bladość, jej pokryte sińcami, powykręcane ręce przypominały tylko jakąś przygodę dawną, niewartą pomyślenia, gdy przed nimi otwierała się przyszłość jasna i promienna.
Wewnątrz barykad żołnierze przebiegali arenę, układając trupy, inni zaś na pokładzie „Ville de Dunkerque” oczyszczali statek ze straszliwych wisielców, zdejmując je z masztów i haków. W pobliżu łodzi podwodnej w zamkniętej, ogrodzonej przestrzeni, strzeżonej przez silną wartę, umieszczono kilka tuzinów więźniów, rozpoznanych jako groźnych bandytów.
— Coprawda, snuł swe przemówienie w dalszym ciągu ojciec Calcaire, pozostaje tu dużo punktów ciemnych, lecz nie odejdę stąd, zanim nie zbadam dokładnie przyczyn tego niezwykłego zjawiska.
— A ja, kochany mistrzu, przerwał mu śmiejąc się Szymon, chciałbym wiedzieć w jaki sposób profesor dostał się tutaj?
Była to kwestja bardzo niewiele interesująca ojca Calcaire, toteż odpowiedział na nią ogólnikowo:
— Czy ja wiem! Szedłem śladem tych zacnych ludzi...
— Zacnych bandytów i zacnych morderców!
— Ach! Co ty mówisz? Nie może być!... A zresztą... zdawało mi się czasami... lecz byłem tak pochłonięty rozważaniem... Zresztą nie byłem sam... przynajmniej dnia ostatniego...
— Tak? Z kimże mistrz przebywał?
— Z Dolores. Cały ostatni etap przeszliśmy razem i to właśnie ona zaprowadziła mnie tutaj. Opuściła mię na widok barykad. A przytem niemożliwością było wejść wewnątrz i obserwować zjawisko zbliska. Gdy tylko zbliżyłem się, puk-puk-puk... karabin maszynowy! Wreszcie, nagle tłum przerwał tamę. Dręczy mnie teraz to jedno, że wybuchy zdają się stawać coraz słabsze, tracą na nasileniu i że obecnie można już przewidzieć okres w przyszłości bardzo blizkiej. Coprawda z drugiej strony...
Szymon nie słuchał dalej. Zobaczył na arenie kapitana, dowodzącego oddziałem, z którym nie mógł od rana pomówić dłużej, dowódca bowiem odrazu po rozgromieniu watah włóczęgów i bandytów, zabrał s:ę do ścigania uciekających i unoszących złoto. Szymon odprowadził Izabellę do wyznaczonego im namiotu, gdzie odpoczywał już bardzo strudzony i potłuczony stary gentleman, poczem podszedł do kapitana.
— Oczyszcza się, panie Dubosc! zawołał wesoło kapitan. Wysłałem oddziały na północ i wszystkie bandy zbójów wpadną w ręce oddziałów angielskich, które już się zbliżają. Ale co za straszna dzicz! I jakże się cieszę, że przybyłem w porę!
Szymon dziękował mu w imieniu swojem, lorda Bakefielda i jego córki.
— To nie mnie należy się podziękowanie, lecz tej dziwnej kobiecie, znanej mi jedynie pod nazwą Dolores. Ona przyprowadziła mnie tutaj.
Kapitan opowiedział pokrótce, że od trzech godzin operował na przedpolach Boulogne, gdzie stał garnizon jego, kiedy otrzymał od gubernatora wojennego, świeżo zamianowanego, rozkaz, by posunął się w kierunku na Hastings i wziął w posiadanie kraj do pół drogi pomiędzy dawnemi wybrzeżami i by nielitościwie tępił wszystkie wybryki i ekscesy.
Otóż dzisiejszego dnia o świcie, kiedy patrolowaliśmy w odległości trzech — czterech kilometrów, od tego miejsca, rozganiając przed sobą bandy włóczęgów, ujrzałem kobietę tę przybywającą co koń wyskoczy. Szybko i zwięźle opowiedziała mi o tem, co dzieje się wewnątrz barykad, których przejść nie mogła, lecz poza któremi znajdował się Szymon Dubosc w wielkiem niebezpieczeństwie. Udało się jej w jakiś sposób zdobyć konia i przyjechała błagać mię o ratunek dla pana. Rozumie pan z jakim pospiechem na dźwięk imienia Szymona Dubosc wyruszyliśmy w kierunku, jaki ona nam wskazywała! A teraz rozumie pan również dlaczego, widząc ją z koleji w niebezpieczeństwie, rzuciłem się w pościg — za człowiekiem, który ją porwał.
— I jakiż jest tego wynik, panie kapitanie?
— Ano, powróciła sama, bardzo spokojnie, samotnie na swoim koniu. Udało się jej wyswobodzić z objęć tego Indjanina. Żołnierze moi znaleźli go zresztą dość uszkodzonego w okolicy. Powołuje się na pana.
Szymon pokrótce opowiedział rolę, jaką Antonio odegrał w dramacie.
— Doskonale, zawołał oficer. Tajemnica się wyjaśnia!
— Jaka tajemnica?
— O, proszę ze mną. Zobaczy pan rzecz, zresztą zupełnie dostosowaną do wszystkich okropności, jakie się tu działy!
Poprowadził Szymona na statek, gdzie zeszli pod pokład.
Szeroki kurytarz zasłany był pustemi worami i zarzucony próżnemi koszami. Całe złoto znikło. Drzwi kabin, zajmowanych przez Rollestona, były wybite. Przed ostatnią kabiną, niedaleko komórki, gdzie Antonio zamknął Rollestona, Szymon przy blasku lampki elektrycznej, zaświeconej przez oficera, zobaczył trupa człowieka, powieszonego na suficie. Kolana były podgięte i przywiązane, z obawy, by nogi wysokiego wisielca nie dotknęły ziemi.
— Oto jest ten nędznik, Rolleston, rzekł kapitan. Ma to, na co zasłużył... Lecz jednakże... niech pan popatrzy...
Światło latarki skierował wyżej, na górną część ciała wisielca. Krew pokrywała twarz niedopoznania, krew skrzepła, prawie czarna. Głowa pochylona przedstawiała straszliwą ranę, czaszkę otwartą, z której zerwano włosy wraz ze skórą.
— Tak, Antonio to zrobił, przemówił wreszcie Szymon, przypominając sobie śmiech szyderczy Indjanina gdy on, Szymon, wyraził mu obawę, by bandyci nie odnaleźli i nie uwolnili swego wodza. Stosownie do obyczaju przodków swych, oskalpował człowieka, którego chciał ukarać. Czy nie była to ziemia naprawdę pierwotna, barbarzyńska?
Wychodząc ze statku ujrzeli Antonia rozmawiającego z Dolores w pobliżu miejsca, gdzie łódź podwodna wzmacniała dawną linję okopów. Dolores trzymała konia swego za uzdę. Indjanin gestykulował i wydawał się bardzo wzburzony.
— Ona odjeżdża, oznajmił oficer. Podpisałem jej przepustkę.
Szymon przeszedł arenę i zbliżył się do młodej kobiety.
— Pani odjeżdża?
— Tak.
— Dokąd?
— Gdzie mój koń mnie poniesie... i jak długo będzie mógł...
— Czy nie zechce pani zaczekać kilka chwil?
— Nie.
— Tak chciałbym pani podziękować... a miss Bakefield także...
— Niech miss Bakefield będzie szczęśliwa!
Wskoczyła lekko na siodło.
Antonio pospiesznie chwycił za cugle, jakby zdecydowany zatrzymać Dolores i zaczął mówić głosem zmienionym w języku, niezrozumiałym dla Szymona. Dolores nie uczyniła najmniejszego ruchu. Nic nie mąciło spokoju jej pięknej, surowej twarzy. Oczekiwała, z oczami wpatrzonemi gdzieś daleko, aż Antonio puścił cugle. Wówczas odjechała. A ni razu wzrok jej nie spotkał się ze wzrokiem Szymona.
Odjechała osłonięta tajemnicą aż do końca. Zapewne, odmowa Szymona, postępowanie jego podczas nocy spędzonej w grocie, musiały ją dotknąć i upokorzyć głęboko, czego najlepszym dowodem, b ył ten odjazd bez pożegnania. A le jakich cudów bohaterstwa i samozaparcia musiała dokonać, zanim samotna przebyła groźny teren i to w celu, by wybawić nietylko mężczyznę, który nią wzgardził, lecz i kobietę przez niego ukochaną!
Jakaś ręka dotknęła ramienia zadumanego Szymona.
— Ty, Izabello!
— Tak, ja... byłam tam trochę dalej... widziałam odjazd Dolores.
Dziewczyna zdawała się wahać. Po chwili wyszeptała, patrząc uważnie na narzeczonego:
— Nie powiedziałeś mi nigdy, że ona jest aż tak bardzo piękna... Dlaczego, Szymonie?
Szymon czuł się trochę nieswojo.
Lecz odpowiedział szczerze, patrząc wprost w oczy Izabelli.
— Poprostu dlatego, że nie miałem czasu ani sposobności, by ci to powiedzieć, droga Izabello!
Około piątej popołudniu łączność między oddziałami francuskiemi i angielskiemi została nawiązaną. Zadecydowano, że lord Bakefield i córka jego skorzystają z konwoju, udającego się do Anglji i rozporządzającego samochodem sanitarnym. Szymon pożegnał się z odjeżdżającymi, otrzymawszy od starego gentlemana zezwolenie na złożenie wizyty.
Szymon uważał, że jego zadanie w tych dniach przew rotu nie zostało skończone. Istotnie, jeszcze przed wieczorem dnia tego aeroplan wylądował opodal obozowiska z żądaniem, by kapitan bezwłocznie wysłał posiłki, nieuniknionym bowiem wydawał się konflikt pomiędzy oddziałami francuskimi a angielskimi, które jeden i drugi zatknęli sztandary swoje na wzgórzu, skąd roztaczał się widok na cały kraj. Szymon nie zawahał się. Zajął miejsce w samolocie obok obu lotników.
Rzeczą zbyteczną byłoby opowiadać szczegółowo o roli, jaką odegrał w tym zatargu, mogącym mieć skutki bardzo niepożądane, sposób, w jaki rzucił się między zajadłych przeciwników, jego tłómaczenia, jego prośby i groźby, a wreszcie jego rozkaz odstąpienia i cofnięcia się, wydany Francuzom z taką siłą i mocą przekonywującą, że natychmiast go usłuchano. Wszystko to należy już do historji i wystarczy przypomnieć słowa, wygłoszone w parę dni później przez pierwszego ministra angielskiego na posiedzeniu Izby Gmin:
— Zależy mi na podziękowaniu panu Szymonowi Dubosc. Bez niego honor Wielkiej Brytanji zostałby splamiony, krew francuska byłaby przelana rękami Anglików. Szymon Dubosc, człowiek podziwienia godny, który jednym skokiem przebył przestrzeń dawnego kanału La Manche, zrozumiał, iż należy postępować, przynajmniej w przeciągu paru godzin, z wielką cierpliwością wobec wielkiego narodu przywykłego od tylu wieków czuć się pod bezpieczną opieką Oceanu, a który nagle znalazł się bezbronny, bez umocnień i granic. Nie zapominajmy również, iż dnia owego zrana Niemcy ze zwykłą sobie bezczelnością proponowały Francji przyjaźń i natychmiastową inwazję na terytorja Wielkiej Brytanji połączonemi siłami obu mocarstw „Delenda Britannia!”. A odpowiedź na tę propozycję dał Szymon Dubosc, czyniąc ten cud: wycofanie się Francuzowi Uczcijmy Szymona Dubosc!
Czyn Szymona uznała i Francja, mianując młodego człowieka Wysokim Komisarzem Nowego Lądu francuskiego. Podczas czterech jeszcze dni musiał wytężyć wszystkie siły, być wszędzie obecnym, przelatując bezustanku ponad terenami przez siebie zdobytemi, tępiąc bezprawie, zaprowadzając ład i porządek, nakazując harmonję, dyscyplinę i bezpieczeństwo. Rzezimieszki, włóczęgi i bandyci, gnębieni ciągłemi obławami i tępieni niemiłosiernie, poznikali zupełnie. Samoloty szybowały w powietrzu. Ciężkie samochody naładowane prowjantami dowoziły żywność; inne przewoziły pasażerów. Z chaosu wyłaniała się organizacja.
Wreszcie dnia jednego Szymon zadzwonił do drzwi pałacu Battle, opodal Hastings. Tam również powrócił spokój. Służba objęła swe stanowiska. Zaledwie kilka zarysowanych murów i parę szczelin w parku przypominało straszliwe godziny.
Lord Bakefield, którego zdrowie wydawało się kwitnące, przyjął Szymona w bibliotece i powitał go równie serdecznie jak przed paru tygodniami na boisku golfa w Brighton.
— I cóż, kochany panie, jak daleko zaszliśmy? zapytał uprzejmie.
— Do dwudziestego dnia po moich oświadczynach! odpowiedział śmiejąc się Szymon, a ponieważ pan mi dał wówczas dwadzieścia dni czasu do spełnienia pewnej ilości czynów, przychodzę w oznaczonym terminie, by zapytać pana, czy wypełniłem wszystkie wyznaczone mi warunki?
Lord Bakefield podał mu cygaro i podsunął mu ogień ze swej zapalniczki.
Innej odpowiedzi nie było. Czyny Szymona, uwolnienie lorda Bakefielda w chwili, gdy groziła mu śmierć niechybna, były to rzeczy interesujące, które zasługiwały na nagrodę w postaci ofiarowanego cygara, a ponadto, być może, ręki miss Bakefield. Ale nie należało wymagać jeszcze podziękowań, pochwał, wynurzeń jakichś bez końca. Lord Bakefield pozostawał zawsze lordem Bakefield, a Szymon Dubosc był sobie nadal tylko zwykłym śmiertelnikiem.
— Do widzenia, panie Dubosc!... Aha, byłbym zapomniał... oto poczyniłem wszystko, by unieważnić ślub, jaki ten bydlak Rolleston wymusił na mojej córce... Małżeństwo i tak nieważne... zapewne... ale uczyniłem już konieczne kroki, by córka moja była miss Bakefield, a nie wdowa po Rollestonie... Zresztą miss Bakefield opowie to panu. Znajdzie ją pan w parku.
Izabelli nie było w parku. Uprzedzona o przybyciu Szymona, oczekiwała go na terasie.
Opowiedział jej przebieg rozmowy swojej ze starym lordem.
— Tak, odrzekła. Ojciec mój uznaje, że próba jest wystarczająca.
— A ty, Izabello?
Uśmiechnęła się:
— Nie wolno mi wymagać więcej niż ojciec. Nie zapominajmy jednak, że do warunków, postawionych przez niego, ja dodałam jeden...
— Jaki warunek, Izabello?
— Jakto, nie pamiętasz?... Wówczas na pokładzie „Reine-Mary”.
— Izabello, wątpisz we mnie?
Ujęła jego obie ręce w swoje i mówiła poważnie:
— Szymonie, jest mi czasem bardzo smutno na myśl, że podczas tych strasznych przygód inna kobieta była twoją towarzyszką w niebezpieczeństwach i dzieliła je z tobą. Ta, którą ty obroniłeś, a która później przyniosła nam ocalenie!
Pokręcił głową przecząco.
— Nie, Izabello, ja nie miałem nigdy żadnej towarzyszki prócz ciebie. Ty zawsze, bezustannie, byłaś moim jedynym celem i całą moją myślą, moją jedyną nadzieją i całą moją wolą.
Po chwili milczenia Izabella rzekła:
— Mówiłam o niej dużo z Antoniem, gdyśmy powracali razem. Czy wiesz, Szymonie, że ta kobieta jest nietylko bardzo piękna, ale i zdolna do uczuć bardzo wzniosłych, bardzo szlachetnych. Nieznam jej przeszłości. Według Antonia, bywały tam chwile dość ciemne... Lecz odtąd... odtąd... pomimo trybu życia jakie prowadzi, pomimo gorących uczuć, które wznieca, pozostaje zawsze na uboczu. Ty, jedyny, wzruszyłeś ją naprawdę. Dla ciebie jednego — według tego, co sobie pokombinowałam z twych przejść i z tego, co mi opowiadał Antonio, który zresztą jest jej odpalonym konkurentem i dlatego czuje się tak rozgoryczony — otóż dla ciebie jednego, Szymonie, Dolores poświęciłaby wszystko aż do śmierci... i to od pierwszej chwili. Czy wiedziałeś o tem, Szymonie?
Milczał.
— Masz słuszność, mówiła dalej Izabella. Nie możesz mi odpowiedzieć. Jest jednakże jeden punkt, co do którego żądam absolutnej szczerości. Mogę patrzeć ci prosto w oczy, nieprawdaż? Czy w głębi istoty twej niema żadnego wspomnienia, jakieby nas dzieliło?... żadnej słabości?... żadnego upadku nawet myślą?...
Przyciągnął ją do siebie i z ustami na jej ustach rzekł:
— Jesteś tylko ty, Izabello, jedynie ty, ty w przeszłości i tylko ty na przyszłość.
Wierzę ci, Szymonie, odpowiedziała.
W miesiąc później odbył się ślub młodej pary i nowożeńcy obejmowali w posiadanie „Ville-de-Dunkerque”, siedzibę oficjalną francuskiego Wysokiego Komisarza nowych terytorjów.
Tam właśnie został podpisany na propozycję Szymona opracowany przez niego projekt kanału, mającego przecinać międzymorze normandzkie, pozostawiając z prawa i z lewa obu krajom równe prawie części. Tam podpisano akt uroczysty, w którym Anglja i Francja ślubowały sobie wieczysty sojusz przyjaźni i kładły podwalinę pod Zjednoczone Stany Europy.
I tam również przyszło na świat czworo dzieci Szymona i Izabelli.


∗   ∗

Bardzo często Szymon w towarzystwie swej żony konno lub samolotem odwiedzał przyjaciela swego Edwarda Rollestona. Po wygojeniu ran Edward zabrał się do pracy i został kierownikiem wielkiego przedsiębiorstwa na wybrzeżach nowego lądu. Do pomocy wziął sobie Antonia, a pracując wydatnie, dorobił się ładnego stanowiska i ożenił się. Antonio żył długo samotnie, w oczekiwaniu tej, która nie zjawiała się i o której wszelki słuch zaginął.
Pewnego dnia otrzymał list i wyjechał. W kilka miesięcy potem napisał z Meksyku, oznajmiając o swym ślubie z Dolores.
Najulubieńszym spacerem państwa Dubosc były odwiedziny u ojca Calcaire. Stary profesor zamieszkiwał obok groty nad jeziorem skromną willę, gdzie prowadził w dalszym ciągu swe badania nad nową ziemią i dawnemi przyczynami wybuchów. Fontanny złota wyczerpane, nie interesowały go już wcale, a zresztą było to zagadnienie wyjaśnione. Ale co za nieprzenikniona zagadka, ta grota, postawiona na terenie epoki eoceńskiej!
— W epoce tej były małpy, twierdził ojciec Calcaire, to nie ulega wątpliwości. Ale ludzie! Ludzie, zdolni do budowania! Do ozdabiania swych mieszkań i obrabiania w tym celu kamienia! Nie, przyznaję, że jest to zjawisko, druzgocące całą moją wiedzę! Co mówisz o tem, Szymonie?
Szymon nie mówił nic. Na jeziorze kołysała się łódka. Brał wiosło i wprowadzał Izabellę do łodzi, wiosłując lekko a silnie. Nigdy z tej wody przejrzystej nie wyłonił się ku niemu obraz Dolores, kąpiącej się tu pewnej nocy. Szymon był człowiekiem jednej kobiety, a była nią ta kobieta o którą walczył i którą zdobył.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maurice Leblanc i tłumacza: anonimowy.