Sokole oko/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Sokole oko
Pochodzenie Na dalekim zachodzie
Wydawca G. Centnerszwer
Data wyd. 1890
Druk Zakłady Artystyczne w Monachium
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Deerslayer
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział IX.
Jeniec w obozie indyjskim. — Niespodziewana pomoc. — Zrządzenia boskie.

Wróćmy teraz do obozu Indjan, gdzieśmy w jednym z poprzednich rozdziałów zostawili Sokole oko. Po owéj nieszczęsnéj przygodzie w lesie, złe chwile oczekiwały biednego jeńca. Pewnego poranku zebrała się dokoła niego cała horda dzikich; nastąpiła nic dobrego nie wróżąca cisza. Sokole oko zauważył, że kobiety i dzieci przygotowują strzałki z mocnych korzeni jodłowych, które zwyczajem indyjskim bywają wbijane w ciało więźnia i późniéj zapalane. Wtem zbliżyło się do niego trzech młodych Indjan i poczęło go wiązać powrozami. Starsi wojownicy wodzili tymczasem palcem po swych toporach, jakby próbując, czy są dostatecznie naostrzone.
Sokole oko nie opierał się wcale. Pozwolił spokojnie skrępować sobie ręce i nogi, i przywiązać się mocnymi skórzanymi rzemieniami do drzewa. Była to dlań jednak okropna chwila; śmierć w najsroższych męczarniach z pewnością nie minęłaby go, gdyby nie zaszło coś zupełnie niespodziewanego.
Usłyszano nagle w lesie jakieś dźwięki niezwykłe. Indjanie, jak jeden mąż, zerwali się i pilnie nadstawili ucha. Dźwięki owe były regularne i ciężkie, jakby kto wielkim młotem równomiernie w ziemię uderzał. Wgłębi lasu, między drzewami, ukazały się jakieś postacie i po kilku chwilach ujrzano oddział maszerującego mierzonym krokiem wojska angielskiego, którego czerwone mundury zdala już jaśniały na tle zieleni drzew. Trudno opisać scenę, jaka tu nastąpiła. Zapominając o przywiązanym do drzewa więźniu, w największym popłochu i przerażeniu rozbiegli się dzicy wojownicy. Lecz żołnierze otoczyli ich ze wszystkich stron; zaczęli się więc zażarcie bronić, wydając okropne okrzyki rozpaczy. Wkrótce rozległ się tryumfalny okrzyk zwycięzkich anglików. Kilku tylko Indjan zdołało umknąć, reszta padła na polu bitwy lub wziętą została w niewolę; lecz i anglicy ponieśli dotkliwe straty. Pomiędzy poległymi znajdował się dzielny Hurry. Jeden z Indjan uderzeniem siekiery rozplatał mu czaszkę. Pogrzebano go uroczyście i, uwolniwszy Sokole oko z rozpaczliwego położenia, udali się żołnierze do fortecy, dokąd ich zawiózł Czyngachguk na arce.
Tu naszych bohaterów nowy oczekiwał smutek. Znaleźli oni Hetty na łożu boleści, pasującą się z śmiercią. Wstrząśnięta wypadkami ostatnich dni, wpadła w okropną gorączkę, która pożerała ostatnie jéj siły. Gdy Czyngachguk z Sokolem okiem przystąpili do jéj łoża, anioł śmierci rozpostarł już swe cienie na bladéj twarzyczce. Rozpaczą miotana, stała Judyta nad zwłokami, a i reszta gości nie mogła na widok przedwcześnie zgasłéj dzieweczki oprzeć się wzruszeniu. W kilka godzin potem została Hetty spuszczoną na dno jeziora w miejscu, gdzie byli pochowani jéj rodzice, i Judyta łzami oblała jéj wodną mogiłę.
Cichym tym pogrzebem zakończono dzień, i wkrótce potem wszyscy leżeli już pogrążeni we śnie głębokim. Udano się tak wcześnie na spoczynek, albowiem wojsko angielskie z brzaskiem dnia pragnęło wrócić do kwatery. Uderzenie bębna zwiastowało świt; po spożyciu skromnego posiłku, wsiedli żołnierze na arkę, i wylądowawszy na brzegu jeziora, daléj już udali się piechotą. Dowodzący wojskiem oficer, nazwiskiem Warley, prosił Judytę, by udała się wraz z nim do miasta, gdzie będzie przyjętą do grona jego rodziny. Dziewczę chętnie przyjęło zaproszenie; cóż bo miała robić samotna w téj odludnéj okolicy, gdzie straciła wszystkich ukochanych, gdzie prócz tego nigdy nie mogłaby być bezpieczną przed napadem dzikich.
Zamknąwszy wszystko starannie w forteczce, wsiadła Judyta wraz z uprzejmym oficerem na statek. W milczeniu siedząc obok Sokolego oka, nie spuszczała oka z malejącéj zwolna w oddaleniu forteczki, w któréj spędziła całe prawie życie, a którą teraz po tylu smutnych doświadczeniach i wstrząśnieniach być może na zawsze opuszczała.
Statek przybił wreszcie do brzegu. W miejscu wylądowania pożegnał się Czyngachguk z Judytą i Sokolem okiem, pragnąc udać się z powrotem do siedlisk swego plemienia. Następnego dnia wieczorem znajdował się już u celu podróży, przyjęty z radością przez współplemieńców. Dzielny ten Indjanin odznaczył się późniéj nieraz w walkach, jakie ustawicznie toczyli Delawarowie z sąsiedniemi plemionami; coraz większą zdobywał sławę i poważanie wśród swego ludu, aż wreszcie i jego ostatnia uderzyła godzina. Padł w boju z dzikimi Huronami, i leży pochowany niedaleko znajomego nam jeziora. Sokole oko, który się zaciągnął do angielskich szeregów, zdobył niejedno odznaczenie w wielu krwawych potyczkach i wysokich dostąpił zaszczytów. Piętnaście jednak lat upłynęło, zanim znalazł się ponownie w znanéj nam forteczce.
Na statku, co jeszcze stał u brzegu i wymagał poprzednio znacznéj naprawy, pożeglował przez jezioro. Ząb czasu zostawił swe ślady na małéj twierdzy. Burze już dawno dach zniszczyły, pale w większej części przegniły. Jeszcze zim kilka, jeszcze parę potężnych huraganów, a chylące się domostwo znajdzie grób w wodach jeziora.
Z ciężkiem uczuciem w sercu opuścił Sokole oko te strony, do których go tyle wiązało wspomnień. Nigdy ich wszakże nie zobaczył więcéj; w kilka lat po owych odwiedzinach padł rażony kulą nieprzyjacielską na polu chwały. Judyta, która resztę żywota spędziła wśród rodziny poczciwego oficera Warleya, opłakała dzielnego męża i na wieki zachowała pamięć jego w swem sercu.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.