Sieroce dole/Tom III/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Sieroce dole
Tom III
Podtytuł Powieść
Wydawca Nakładem Michała Glücksberga
Data wyd. 1886
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Przygotowania do pojedynku tak były dobrze trzymane w tajemnicy, że pani Mieczysławowa wcale się go domyślać nie mogła. Niekontenta była z męża, lecz ta chmurka już nie pierwsza na horyzoncie małżeńskim, sama z siebie rozproszyć się miała — jej zdaniem. Zrana Mieczysław powiedział że ma pilną potrzebę widzieć się z Variusem, wymówił się od obiadu w domu, przyszedł na chwilę przed wyjazdem na plac i znalazł Serafinę nachmurzoną, gniewną, milczącą, z książką w ręku. Nie mówili prawie do siebie — wyjechał. Spojrzała za odchodzącym oczyma pełnymi wyrzutów, ruszyła ramionami... i nie zrobiła kroku do zbliżenia i pojednania.
Czekała go na wieczór, nie przyszedł, niespokojna wstrzymała nieco godzinę herbaty, a potem kazała ją podawać bez niego. Siedziała właśnie u stolika, gdy kamerdyner na srebrnej tacce wniósł list i położył go przed nią. Chciwie rzuciła nań okiem, poznała pismo Mieczysława i porwała do rąk. Dotknąwszy poczuła w nim obrączkę i uderzona tem, rozerwała co żywiej kopertę. Nim miała czas rzucić okiem na list, czarny pierścień ją uderzył, poznała w nim pamiątkę po Bullerze. Wzrok jej padł na pismo, które pożarła niemal jednym oka rzutem, czytała go, odczytywała — nie rozumiała nic — oprócz tego, że Buller zabity i że ona od niego jest wolną. Obudziło to radość — najmniejszego żalu. Była wdzięczną Mieczysławowi, że ją pomścił. Resztę listu uważała za gniew przemijający, za fantazyą młodzieńczą, którą łatwo jednym uśmiechem zwyciężyć potrafi. Nie spodziewała się by Micio, skosztowawszy życia bez troski i pracy, chciał dobrowolnie do ubóstwa powrócić.
Z listem w ręku, rzuciwszy na tacę czarną obrączkę, chodziła długo po sali, wesoła prawie, poruszona nieco, lecz nie zmartwiona bynajmniej. Machinalnie nalała sobie herbatę i zasiadła do niej, zdając się oczekiwać rychło li drzwi się otworzą i Mieczysław przyjdzie, prosząc o przebaczenie.
Poczekawszy nieco, zadzwoniła na kamerdynera — kto przyniósł list?
— Jakiś człowiek nieznajomy.
— Nie był pan Mieczysław na dole u siebie?
— Nie, pani.
Skinęła by odszedł.
Zawsze jeszcze miała nadzieję, że się przybycia męża doczeka. Biła dziesiąta, gdy Dramiński przyszedł na dół pytać o Mieczysława. Dano znać pani, kazała go prosić do siebie. Wszedł.
Pani Serafina uważała za właściwe niewiedzieć jeszcze niby o niczem. Przywitała go spokojnie.
— Nie wie pan gdzie mój mąż?
Dramiński oniemiał, coś bąknął niewyraźnie, zmilczał.
— Jeśliby go pan spotkał, racz mu powiedzieć, że na niego czekam cały dzień, sama jedna w domu. Gdy się ta krótka rozmowa kończyła, w przedpokoju pośpieszny chód dał się słyszeć, w progu ukazała się Lusia zapłakana z nieodstępnym dr. Variusem. — Nie wiedziała ona jeszcze o wypadku pojedynku, odebrała tylko list Mieczysława z pożegnaniem do niej pisany, i tak stanowczo zażądała jechać dowiedzieć się o bracie, że mąż jej tego odmówić nie mógł.
Zapłakana, strwożona wbiegła, chcąc się rzucić w objęcia Serafiny.
— Na Boga! co się z nim stało!
Załamała ręce.
— Powiedzcie mi! powiedzcie mi, co się stało z Miciem.
Widząc tę rozpacz, Dramiński postąpił, zdecydowany wydać wszystko jak było.
— Uspokój się pani — rzekł — wracam z pojedynku. Mieczysław żyje, zdrów, lekko pono draśnięty, przeciwnik jego zabity.
Niewzruszony chłód pani Serafiny wydał ją, że wiedziała o wszystkiem.
— Ale o cóż? dlaczego się bił! On! najspokojniejszy z ludzi, on! który się brzydził pojedynkami!
Dramiński zamilkł.
— No — dosyć, rzekł, iż cały i zdrów...
— Dlaczego tu go niema?
Serafina wzięła pod rękę Lusię i wyszła z nią do drugiego pokoju.
— Mieczysław — odezwała się — znalazł się bardzo szlachetnie i pięknie — jestem mu wdzięczna, bronił mojego honoru od potwarzy niegodnej, lecz, droga Lusiu — zdaje mi się że znalazłszy się tak pięknie — w sercu ma żal niesłuszny do mnie, chce, pisze do mnie — rozstać się, dzieciństwo, fantazya, ty mu to wyperswadujesz... Cela n’a pas le sens commun.
— Ale gdzie on jest? — spytała Lusia niedowierzająco.
— Nie wiem — nie chce powrócić do domu.
Zaręczenie Dramińskiego uspokoiło siostrę, postawiła więc resztę do rozmowy z bratem. Niezrozumiałem było dla niej i za co się bił, i dlaczego z Serafiną się chciał rozstać. Po chwili Lusia lękając się aby z Mieczysławem, który u niej mógł być, się nie rozminąć — pośpieszyła do domu. Dramiński także do żony powracać musiał. Pani Serafina sama została. Co się działo w jej duszy i sercu? onaby sama może z tego wyspowiadać się nie umiała... Czuła się na jakiemś rozdrożu, czuła się winną, zabłąkaną, niepewną tego co czynić miała. Nie chciała już iść przeciwko niczemu, zdając się ślepo na losy, zrzekając się woli w tej chwili stanowczej. — Przyjdzie? — mówiła do siebie — pojednamy się, będziemy żyli... nie wróci? nie wróci? żal mi go będzie? Ale byliżeśmy istotnie dla siebie stworzeni? Byłaż to miłość, czy ślepe tylko pragnienie, co z mętnego pije źródła? Ja nie wiem. Kocham go chwilami, są dni że mi jest wtrętliwy... Tak samo ja jemu zdawać się muszę. Buller zmarł... zabity!... Ludzie będą mówić o tem, i podnosić zapomniane dzieje, aby mnie niemi w twarz rzucać. Tu żyć nie mogę! Pojadę gdzieś zagranicę. Dokąd? Hrabia gdzieś tam mieszka. Mamże się rozwieść, czy rozstać?
Wszystko to roztrząsała p. Serafina dosyć spokojnie, bez łzy, bez żalu, bez tęsknoty do przeszłości; miała jej dosyć.
— U nas, mówiła — u nas (a to u nas znaczyło świat odrębny), ludzie umieją i kochać i rozstawać się przyzwoicie, chłodno, bez hałasu i rozgłosu, u tych ludzi jak Buller, jak on — nic się nie dzieje inaczej jak publicznie, na rynku... Każdy żyć powinien w swojej sferze, jeśli być nie chce ukaranym. Ale ja byłam tak nieszczęśliwą...
O Mieczysławie niebyło mowy i myśli. Później trochę, przypuściwszy rozwód, chciała razem kupić milczenie, przypomniała sobie że ma własne oszczędności, któremi rozporządzać może bez uszczerbku w dochodach, część ich w myśli przeznaczyła dla byłego męża, ażeby zabezpieczyć się od możliwych wyrzutów. Znała tak mało człowieka, iż przypuszczała, że przyjmie ofiarę, że odejdzie zapłacony.
To znowu chciała go ściągnąć i kazać mu zostać, czuła potrzebę towarzystwa, kochania, choćby kogoś na któregoby poskarżyć się mogła.
Myśli i projekta przesuwały się coraz nowe, coraz inne. Wolność miała także powaby. — Spojrzała w zwierciadło — nie była starą, była jeszcze piękną, a gdy chciała — i miłą i uroczą i serdeczną i tak dobrą! Świat tak szeroki.
To co ją w ostatnich otaczało latach, sprzykrzyło się — Lusia była łzawa i nudna, Adolfina zbyt śmiała i szyderska... w Mieczysławie czuć było lekarza i pedanta. Ale Mieczysław miał serce — tego jednego żal jej było — był szlachetny, cierpliwy, tak dobrze umiał znosić kaprysy pani i uśmiechać się jej gniewom!
Koniec końcem, gdy znużona późnem oczekiwaniem siadła w fotelu znękana, chmurna, zamyślona, nie wiedziała wcale co pocznie jutro, nawet czego na jutro pragnie.
Czarna obrączka z za mogiły leżała jeszcze na tacce. Serafina wzięła ją aby schować. — Ten mnie kochał! westchnęła, i nikt tak nie kochał mnie, jak ten zbójca!
To był grobowy napis hrabiego Buller’a. Wspomnienie jego rozwiało się jak inne. Serafina ziewnęła i powlokła się do sypialni. Mieczysława już się spodziewać nie było można. — Czy wróci jutro? Sen spadł na powieki, nie przynosząc odpowiedzi.
Służba pocichu sprzątała nietknięty prawie podwieczorek, a stary kamerdyner na rozdartej kopercie zobaczywszy pismo Mieczysława, pokiwał głową znacząco.
— Podobno, rzekł do panny garderobianej, która go dopytywała, czyby nie wiedział co się pani stało, podobno pan nasz już nie wróci. Szkoda tego człowieka, ludzki był... ale...
Ruszył ramionami.
Panna Rozalia załamała ręce...
— Myśli pan Jeremiasz że nie wróci, a pani?
— Hm! a pani? czyż jeszcze raz za mąż nie pójdzie?
— Bo też to niewiedzieć co za myśl była iść za doktora, szepnęła panna Rozalia, takiej pani jak nasza!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.