Przejdź do zawartości

Siedem grzechów głównych (Sue, 1929)/Tom III/Nieczystość/Rozdział XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Siedem grzechów głównych
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Sept pêchés capitaux
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


XVII.

Wskutek wezwania arcyksięcia, Franciszek de Neuberg prowadził dalej swoje opowiadanie, z ujmującą otwartością.
— Od trzech dni panna Antonina nie pokazała się wcale, przygnębiony smutkiem, nie mając żadnej nadziei, zawsze jednak chodziłem do ogrodu w zwykłej godzinie; jakież było moje zdziwienie, moja radość, kiedy zbliżywszy się do muru, ujrzałem z drugiej strony pannę Antoninę. Ośmieliłem się wtedy po raz pierwszy do niej przemówić; rzekłem: Dobry wieczór, pani. Zadrżała, lecz odpowiedziała mi głosem równie cichym, równie wzruszonym, jak mój własny: Dobry wieczór panu. Widząc się tak dobrze przez nią przyjętym, dodałem: Trzy dni już upłynęło jak pani nie podlewała swoich kwiatów. Prawda panie, odpowiedziała drżącym głosem, byłam trochę cierpiąca. O! mój Boże! zawołałem z takiem niepokojem, że panna Antonina podniosła na chwilę głowę ku mnie. Niestety! znalazłem ją rzeczywiście daleko bledszą, Mości Książę, lecz wkrótce wróciła do dawnej pozycji i znowu widziałem jej szyję, która w tej chwili zdawała mi się być lekko zarumienioną. A teraz, czy pani już mniej cierpi? Tak jest, panie, odpowiedziała. I po chwili milczenia dodałem: Więc pani będzie już mogła przychodzić co wieczór podlewać swoje kwiatki? Nie wiem, panie, spodziewam się jednak. I nie lęka się pani, żeby po tej słabości chłód wieczorny nie był pani szkodliwy? Ma pan słuszność, nie zastanowiłam się nad tem, odpowiedziała; dziękuję panu, powinnam wrócić do domu. Rzeczywiście książę, cały dzień deszcz padał, i było bardzo zimno. Wkrótce potem panna Antonina znikła na zakręcie alei.
Książę słuchał swego chrzestnego syna z głęboką uwagą. Szczera prostota tego opowiadania świadczyła o jego prawdziwości. Aż dotąd nic nie mogło nasunąć myśli, żeby Franciszek miał tylko być igraszką jednej z tych zalotnic paryskich, tak niebezpiecznych dla cudzoziemców, lub też ofiarą jednej z awanturniczych i doświadczonych kobiet, jak się tego arcyksiążę z początku obawiał; ale wkrótce uczuł daleko większy niepokój; podobna miłość, aż dotąd zapewne czysta i niewinna, musiała dla samej swej niewinności, oddalającej wszelki wyrzut sumienia z duszy tych dwojga dzieci (jedno z nich miało lat piętnaście i pół, drugie dwadzieścia), być już głęboko zakorzeniona.
Franciszek, widząc oblicze księcia coraz bardziej zachmurzone i spotkawszy jego spojrzenie, w tej chwili dumne i lodowate, zatrzymał się, nadzwyczajnie zmieszany.
— Zatem — rzekł książę szydersko w czasie milczenia swego chrzestnego syna — chcesz zaślubić młodą dziewczynę, do której jeszcze dziesięciu słów nie przemówiłeś, i której niezwykła piękność, jak powiadasz, głowę ci zawróciła.
— Spodziewam się uzyskać przyzwolenie Waszej Cesarskiej Wysokości, na zaślubienie panny Antoniny, ponieważ ją kocham, Mości Książę, i ponieważ niepodobieństwem jest, ażeby małżeństwo to było odwleczone.
Na te słowa, wymówione śmiało, pomimo lękliwości Franciszka, książę zadrżał i wyrzucał sobie w duchu, że mógł uwierzyć w jednę z tych czystych miłości niemieckich, których niewinność przeszła w przysłowie.
— I dlaczegóż to, mój panie — zawołał groźnym głosem — dlaczego małżeństwo to nie może być odwleczone?
— Ponieważ jestem człowiekiem honoru, Mości Książę.
— Człowiekiem honoru! Jesteś, Mości panie człowiekiem nieuczciwym, lub zwiedzioną ofiarą.
— Wasza Cesarska Wysokość...
— Albo nikczemnie oszukałeś niewinność piętnastoletniej panienki, albo sam jesteś ofiarą jej przewrotności, powiadam ci: Paryżanki potrafią dosyć wcześnie starać się o mężów.
Franciszek w milczeniu patrzył przez chwilę na księcia, ale bez zarumienienia, bez gniewu, jakgdyby daremnie szukał znaczenia tych słów, które nie dotknęły go ani w jego miłości, ani w jego poczuciu honoru.
— Przebacz Wasza Cesarska Wysokość — odpowiedział — ale tego nie rozumiem.
Franciszek wyrzekł te słowa z wyrazem takiej szczerości, z pewnością tak naturalną, że arcyksiążę, coraz bardziej zdziwiony, dodał po chwili milczenia, przenikliwym wzrokiem wpatrując się w młodzieńca.
— Wszakże powiedziałeś mi, że twoje małżeństwo z tą panienką nie może być odwleczone?
— Nie, Mości Książę, po uzyskaniu zezwolenia Waszej Cesarskiej Wysokości, nie może ono być odwleczonem.
— Gdyż w przeciwnym razie ubliżyłbyś honorowi?
— Tak jest, Mości Książę.
— W czemże to... i dlaczego... uchybiłbyś honorowi, nie zaślubiając panny Antoniny?
— Ponieważ wobec nieba przysięgliśmy sobie wzajemnie do siebie tylko należeć — odpowiedział Franciszek ze stłumionym zapałem.
Książę, uspokojony już w połowie, dodał jednakże:
— Więc... wskutek jakich okoliczności... przyszło pomiędzy wami do złożenia sobie takiej przysięgi?
— Lękając się urazić lub nadużyć uwagi Waszej Cesarskiej Wysokości, przerwałem moje opowiadanie.
— Dobrze... mów tedy dalej.
— Mości Książę... obawiam się...
— Mów, proszę cię Franciszku, i nic nie pomijaj, pragnę wiedzieć o wszystkiem.
— Stryj panny Antoniny często wychodził wieczorem i wtedy zostawała sama w domu. Pora roku była tak piękna, że panna Antonina spędzała wieczory w ogrodzie. Ośmieliliśmy się już oboje, i kilka razy długo rozmawialiśmy ze sobą: ona na swojej ławeczce, ja oparty o mur; tak opowiedziała mi całe swoje życie; ja opowiedziałem jej swoje, a nadewszystko opowiedziałem jej moje pełne uwielbienia przywiązanie do Waszej Cesarskiej Wysokości, któremu wszystko jestem winien. Dlatego też teraz panna Antonina podziela zupełnie moją głęboką wdzięczność dla mego dostojnego dobroczyńcy.
W tej chwili odgłos jakichś kroków zbliżających się coraz więcej, zwrócił na siebie uwagę księcia; obejrzał się więc i ujrzał jednego ze swoich adjutantów, który z uszanowaniem zatrzymał się w pewnem oddaleniu; lecz na znak arcyksięcia oficer zbliżył się do niego.
— Co mi powiesz? — zapytał arcyksiążę.
— Minister wojny przybył w tej chwili i oczekuje rozkazów Waszej Cesarskiej Wysokości, co do zwiedzenia Domu Inwalidów.
— Powiedz mu pan, że natychmiast przybędę do niego.
Kiedy adjutant oddalał się, książę, zwróciwszy się do Franciszka, rzekł do niego lodowatym głosem:
— Powrócisz pan do swego mieszkania i pozostaniesz w areszcie, aż do chwili twego odjazdu.
— Do chwili mego odjazdu, Mości Książę?
— Tak...
— Mego odjazdu — powtórzył Franciszek przerażony — o mój Boże! I gdzież mnie Wasza Cesarska Mość wysyła?
— Zobaczysz; powierzę cię majorowi Butler, będzie on za ciebie odpowiedzialny; przed upływem dwudziestu czterech godzin wyjedziesz z Paryża.
— Łaski... Mości Książę — zawołał Franciszek błagalnym głosem, nie mogąc dać wiary słowom, które słyszał — ulituj się Wasza Cesarska Wysokość nade mną, nie rozkazuj mi wyjeżdżać.
— Wracaj do twego mieszkania — rzekł książę opryskliwie, pokazując mu ręką, ażeby poszedł przed nim — nigdy nie cofam raz wydanego rozkazu... Bądź posłuszny.
Franciszek, głęboko zasmucony, wszedł do swego pokoju, leżącego na pierwszem piętrze pałacu w bliskości mieszkania arcyksięcia i wychodzącego na ogród. Około siódmej godziny przyniesiono młodemu więźniowi obiad, którego nawet nie dotknął; z nadejściem nocy, Franciszek usłyszał z bolesnem zdumieniem i głębokiem upokorzeniem, że zewnątrz zamknięto drzwi jego na dwa spusty; około północy, gdy wszystko spało w pałacu, pocichu otworzył okno i wyszedł na balkon, i wychyliwszy się na zewnątrz, zdołał przy pomocy laski odsunąć od ściany jednę z zaluzyj, zasłaniających okna dolnych apartamentów; na tej to wątłej podporze, Franciszek, przeszedłszy przez balkon, postawił nogi, a następnie po deszczułkach żaluzyj, jak po drabinie dostał się aż na dół, potem w aleję, i przelazłszy przez mur stanął w ogrodzie domu, zamieszkałego przez Antoninę.
Wkrótce Franciszek ujrzał jakąś białą postać, zbliżającą się szybko, a w chwilę potem dziewica była już obok młodziana i rzekła do niego wzruszonym głosem:
— Przychodzę tylko na minutkę, ażeby cię uspokoić, Franciszku. Korzystam z chwili krótkiego uśpienia mego stryja; jest on bardzo cierpiący, nie mogę więc na długo oddalać się od niego. Bądź zdrów, Franciszku — dodała Antonina z głębokiem westchnieniem — smutno to rozłączać się tak prędko, ale trzeba koniecznie. Żegnam cię jeszcze raz, może do jutra.
Młodzieniec tak był zmieszany wiadomością, której miał udzielić Antoninie, że nie miał siły przerwać jej mowy; teraz dopiero zdołał powiedzieć tkającym głosem:
— Antonino, zginęliśmy!
— My?
— Ja wyjeżdżam...
— Ty wyjeżdżasz?
— Książę zniewala mnie do tego.
— O! mój Boże! — szepnęła Antonina, blednąc i opierając się o poręcz darniowej ławeczki, o mój Boże!
I nie mogąc ani jednego słowa więcej wymówić zalała się gorzkiemi łzami. Nareszcie, po chwili bolesnego milczenia, rzekła:
— A jednak spodziewałeś się uzyskać pozwolenie księcia?
— Niestety! spodziewałem się uzyskać je, skorobym mu tylko powiedział, jak cię kocham, jak zasługujesz na tę miłość. Lecz książę był nieubłaganym.
— Wyjedziesz! my się rozłączymy Franciszku — powtórzyła Antonina głosem, stłumionym ciężkiem łkaniem — nie, to być nie może; rozłączyć nas, byłoby to toż samo, co chcieć ażebyśmy oboje umarli ze zmartwienia. A książę tego nie chce.
— Wola jego jest nieugięta. Ale cokolwiek nastąpi — zawołał Franciszek, padając na kolana przed dziewicą — tak jest, chociaż tu jestem obcy, bez rodziny, bez żadnych środków, zostanę tu wbrew księcia. Uspokój się tylko, Antonino.
Franciszek nie mógł nic więcej powiedzieć, ujrzał bowiem zdaleka jakieś światło, a potem głos zawołał z pewną obawą:
— Panno Antonino.
— Mój Boże! to gospodyni mego stryja! ona mnie szuka — rzekła dziewica, poczem powiedziała do Franciszka — Franciszku, ja umrę, jeżeli ty odjedziesz i zniknęła tam, gdzie widać było zbliżające się światło.
Młodzieniec, przejęty bólem, zakrywszy twarz rękami, upadł na stojącą obok niego ławeczkę. W kilka minut potem usłyszał w alei, którą przyszedł do ogrodu, głos wołający go po imieniu:
— Franciszku! Zadrżał, ponieważ zdawało mu się, że był to głos księcia; nie omylił się, i po raz drugi wymówiono jego imię.
Obawa, przyzwyczajenie do nieograniczonego posłuszeństwa, szacunek i wdzięczność jego dla arcyksięcia, który mu dotąd zastępował rodzinę, przywiodły Franciszka do muru, oddzielającego oba ogrody; za tym murem ujrzał swego opiekuna przy świetle księżyca; książę w milczeniu podał mu rękę, ażeby mu dopomóc w przebyciu muru.
— Zaraz po moim powrocie poszedłem do ciebie — rzekł surowo — nie zastałem cię jednak w pokoju; otwarte okno wytłumaczyło mi wszystko, teraz pójdź za mną.
— Panie — zawołał Franciszek, rzucając się do stóp księcia — racz mnie tylko Wasza Cesarska Wysokość wysłuchać.
— Majorze Butler — rzekł książę głośno, zwracając się do wojskowego, ukrytego dotąd w cieniu, — udasz się z hrabią Franciszkiem do jego mieszkania i nie odstąpisz go ani na chwilę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: anonimowy.